Kiedy byłam dzieckiem chorowałam sporo, a "sezon" bez zapalenia oskrzeli praktycznie nie istniał. Pamiętam brązowe kółka, wystające spod kostiumu kąpielowego na basenie po bańkach, które stawiała mi mama, a ja panicznie bałam tej zapalonej świeczki (nie, nie było jeszcze tych gumowych). Pamiętam zapach czosnku i cebuli we wszystkich domowych specyfikach, próbujących zwalczyć chorobę. Pamiętam, że lubiłam ten stan, kiedy leżę w łóżku, a babcie przychodzą w odwiedziny ze słodyczami. Pamiętam uczulenie na wszystkie przepisane antybiotyki, mające zwalczyć anginę. Pamiętam usuwanie migdałków. Pamiętam swój pierwszy inhalator na astmę... Zawsze wydawało mi się, że chorować po prostu trzeba i jest to obowiązkowy punkt każdej zimy. Kiedy zdiagnozowano u mnie astmę powiedziano mi, że częste chorowanie jest typowe dla astmatyków i jedyne co się zmieni to fakt, że teraz z przeziębieniem nie będę chodzić do pediatry, czy lekarza rodzinnego, a do alergologa, który będzie mi ustawiał odpowiednie dawki leków sterydowych, które niby miałam brać już zawsze. Nigdy do końca nie uznawałam siebie za osobę przewlekle chorą, głównie przez to, że się do tego nie nadaję i wiecznie zapominam o regularnym braniu leków - po kilkumiesięcznym intensywnym leczeniu okazało się, że jednak potrafię bez nich żyć, a inhalatorów doraźnie używałam tylko w okresie zimowych lub przy wzmożonym wysiłku. Nadal jednak co roku od jesieni do wiosny chorowałam, aż przyszedł moment, że zaczęło się to zmieniać, a ja zrozumiałam, że chorowanie nie jest normalne...
Jakieś 6 lat temu przeszłam na wegetarianizm (o tym, dlaczego pisałam TUTAJ) i od tego zaczęła się moja droga ku "zdrowotności". W dużym skrócie, ale tak to mniej więcej wyglądało, ponieważ wtedy zyskałam coś, czego zdecydowanie brakowało mi wcześniej - ŚWIADOMOŚĆ. I to nie tylko tą dotyczącą produkcji mięsa, ale świadomość zdrowego, mądrego i przemyślanego odżywiania tudzież życia po prostu. 3 lata temu zaszłam w pierwszą ciążę i jak się okazało cała ta moja wcześniejsza wiedza i świadomość, dotycząca zdrowego odżywiania i życia była bardzo, oj bardzo w powijakach. Jak się zapewne domyślacie, kiedy ponad dwa lata temu urodziła się Lila... no cóż, wtedy dopiero odkryłam swoje życiowe braki w wiedzy i świadomości. Wniosek jest więc prosty - człowiek uczy się całe życie, a najwięcej wiedzy zdobywa wtedy, gdy życie zaskoczy go jakimś nowym wymagającym elementem na przykład dzieckiem - fakt tak ogromnej ODPOWIEDZIALNOŚCI za drugiego człowieka, który całkowicie uzależniony jest od naszej wiedzy obliguje nas do podejmowania decyzji, o których wcześniej byśmy nawet nie pomyśleli. Przez wszystkie te lata i doświadczenia wypracowałam sobie bardzo sprawnie działający SYSTEM BUDOWANIA ODPORNOŚCI całej naszej rodziny. Na jej temat - odporności - napisano naprawdę sporo i większość punktów na pewno powieli się z tekstami, które czytaliście na ten temat już wcześniej, jednakże nie wszystkie - dlatego też, na kanwie panoszących się gdzie bądź chorób i przeziębień oraz Waszych częstych zapytań dzielę się tajemną wiedzą, dzięki której moje dzieci poważnie nie chorowały (odpukać) jeszcze nigdy (gorączka, katar i czasem kaszel, towarzyszące wszystkim wyrzynającym się nam od 2 lat zębom doprawdy chorobą nie są :-)) a my rodziciele (również odpukać) dawno zapomnieliśmy jak to jest - no prawie, bo jak na złość pisząc ten post straciłam głos i doznałam przyjemności zapalenia krtani... Ale od początku: jak żyć, by nie robiąc nic szczególnego zdecydowanie podnieść odporność nie tylko dzieci, ale i całej rodziny? Jest to proces bardzo złożony i nie krótki, jednak udało mi się go zebrać w 11. najważniejszych punktach:
- (nie)MIĘSO
- Zdrowe odżywianie
- ANTYBIOTYKI, probiotyki i inne takie...
- WITAMINY
- Zimny CHÓW
- BOSE stopy
- Wietrzenie i nawilżenie
- LODY
- Spacery
- CZYSTE ręce
- SEN
1. (nie)MIĘSO
Wszystkie punkty, które tutaj opiszę są tak samo ważne i żadne w pojedynkę nie byłyby w stanie wiele zdziałać. Jednak w moim odczuciu ten tutaj stanowi sam w sobie dużo większy procent ważności niż pozostałe i już piszę dlaczego.
Jak wspomniałam parę linijek wcześniej decyzja o przejściu na wegetarianizm zmieniła moje życie, a przede wszystkim sposób odżywiania. I nie chodzi tutaj o fakt, że przestałam jeść mięso, ale zaczęłam odżywiać się ZDROWIEJ. Rzecz jasna tajemna wiedza nie spłynęła na mnie w momencie podjęcia tej decyzji, a dojście do aktualnego stanu wiedzy trwało latami, jednak co dzień uczyłam się jak powinnam się odżywiać, by nie zabrakło mi żadnych wartości odżywczych. Statystycznie wegetarianie odżywiają o wiele zdrowiej i bardziej świadomie od ludzi jedzących mięso, głównie z tego względu, że jego brak trzeba zastąpić czymś innym - jeśli jesteśmy wegetarianami w pełnym tego słowa znaczeniu to nie jemy również ryb, ponieważ zasadniczo również jest to mięso (jeśli ktoś ma wątpliwości drób również nim jest ;)), a to oznacza konieczność stworzenia bardzo dobrze zbilansowanej diety. Z perspektywy czasu powiem Wam, że naprawdę nie jest to trudne, żeby nie rzec banalne, choć nie ukrywam, że początkowo byłam tym faktem przerażona - w końcu przez 27 lat mięso było w mojej diecie na porządku dziennym.
Jest to więc pierwszy aspekt - zdrowe odżywianie - drugim, równie ważnym jest fakt, jak wygląda produkcja mięsa i co w kupowanym przez nas mięsie się znajduje. A znajduje się tam cała tablica Mendelejewa, przyprawiona solidną dawką antybiotyków. Czy wiecie, że są antybiotyki, po których spożyciu nigdy nie da się już odbudować naturalnej flory bakteryjnej jelit - co jest kluczowe dla naszej odporności (?) Jedząc mięso trzeba być więc świadomym, że nawet jeśli u lekarza wzbraniacie się rękami i nogami przed antybiotykiem to z wielką gracją wchłaniacie go przy obiedzie; jeśli jadacie ryby to z tą samą gracją wchłaniacie metale ciężkie; jeśli kupujecie jajka "trójki" (KLIK) to miejcie świadomość, że to co jadła kura przed produkcją tegoż jajka lepiej zachować w tajemnicy. Nie namawiam Was brońciepanieboże na przejście na wegetarianizm i mowa tu o produktach masowych, niesprawdzonych i kupowanych głównie w sieciowych supermarketach, ale namawiam zdecydowanie na wgłębienie się w temat produkcji mięsa, podjęcie próby jego ograniczenia i zastanowienia się co byście jedli, gdyby całkowicie zniknęło ono z Waszych talerzy oraz przemyślenie faktu, jak można urozmaicić Waszą dietę.
Zanim ktoś zaapeluje, że niedobory, że dzieci, że nieodpowiedzialność (bo takie rzeczy słyszałam nie raz) napiszę tylko, że dwukrotnie byłam wegetarianką ciężarną - wyniki badań idealne; jestem i byłam wegetarianką karmiącą piersią - podobnie; mam wegetariańskie niemowlę - również jakoby zdrowe oraz wegetariańską dwulatkę, która co prawda od niedawna razem z tatą spożywa ryby (sporo się trzeba naszukać, żeby znaleźć odpowiednie), ale przez ponad półtora roku była wegetarianką stuprocentową.
2. ZDROWE ODŻYWIANIE
Zdrowe odżywianie to punkt, który dotyczy każdego bez względu na rodzaj preferowanej diety. Najważniejsze to uświadomić sobie, dlaczego jest to tak istotne, a odpowiedź zawarłam już wcześniej - kluczowa dla naszej odporności jest FLORA BAKTERYJNA jelit, czyli w skrócie to co jemy. Flora jelitowa kształtuje się już w życiu płodowym, a najnowsze badania wskazują, że wbrew dotychczasowym przypuszczeniom noworodek nie rodzi się z jałową florą, a ma na nią wpływ to co w czasie ciąży jada matka - jest to jednak temat w ciągłej strefie badań, co nie zmienia faktu, że daje sporo do myślenia.* Nie mniej odżywianie ma kluczowe znaczenie dla naszej odporności od momentu poczęcia, poprzez karmienie piersią (lub mm) i rozszerzanie diety niemowlaka po nawyki żywieniowe, które nabywamy w domu. Każdy z pewnością słyszał hasło JESTEŚ TYM CO JESZ i jest to klu całej sprawy. W niejednych badaniach udowodniono, że zdrowa dieta znacząco obniża ryzyko zachorowań na nowotwory, choroby serca, czy otyłość. Jak więc szybko i bez zbędnych ceregieli zacząć się zdrowo odżywiać?
Jest to bez wątpienia temat rzeka i można rozprawiać w tym temacie bez końca, jednak ZASADY ZDROWEGO ODŻYWIANIA są tak naprawdę banalnie proste i w bardzo dużym skrócie można zawrzeć je w kilku punktach:
- kupuj tylko naturalne produkty
- zwiększ ilość spożywanych warzyw i owoców
- zrezygnuj lub zminimalizuj zużywanie CUKRU
- czytaj etykiety produktów - IM KRÓTSZY SKŁAD tym lepszy produkt
- wyeliminuj z diety produkty PRZETWORZONE, WZMACNIACZE SMAKU, glutaminian sodu - o konserwantach i szkodliwych "E" nawet nie wspomnę!
- dowiedz się więcej i zgłębiaj WIEDZĘ
Kiedy zaczynałam swoją wegetariańską drogę w sklepach ciężko było znaleźć tofu, a ze strąków dostępna była fasola i groch, a teraz sklepowe półki uginają się pod ciężarem zdrowych produktów. Niemal w każdym sklepie znajdziemy z 10 rodzajów kasz, tyle samo płatków, soczewice, ciecierzyce, fasolę taką i sraką, oleje, orzechy, nasiona, suszone owoce, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedziałam i tak naprawdę zdrowe odżywianie wcale nie jest trudne, niedostepne i w żadnym wypadku nie jest droższe - trzeba tylko umiejętnie kupować.
3. ANTYBIOTYKI, probiotyki i inne takie
Ponoć pokolenie naszych dzieci śmiało można nazywać pokoleniem antybiotykowym, ponieważ zarówno gro lekarzy, jak i jeszcze większe gro rodziców lubi podawać je przy byle kichnięciu. Czy jest to dobry kierunek? Odpowiedź jest aż nadto oczywista i brzmi absolutnie NIE! Dlaczego? Ponieważ, pomijając fakt, że kiedyś przyjdzie moment, że okażemy się na nie oporni i przy zwyczajnej chorobie będzie dramat, bo nic nie podziała, to zabijamy nimi nie tylko bakterie, powodujące chorobę, ale całe miliardy tych bakterii, które dzielnie o naszą odporność walczą. No chyba, że zażywacie je codziennie i bez większego powodu. Mowa oczywiście o tych NATURALNYCH antybiotykach, probiotykach, środkach przeciwwirusowych, bombach witaminowych... Naprawdę to wszystko za parę groszy i na dodatek ze smakiem można jeść codziennie i tym samym budować potężną armię, która w razie zbliżającej się infekcji stłamsi ją w zarodku. A co znajduje się w naszym codziennym zdrowotnym menu?
- CEBULA i CZOSNEK - obowiązkowo codziennie! co najmniej jedna cebula i jedna główka (nie ząbek!) polskiego sprawdzonego czosnku - nie kupujcie tego z Chin, czy Hiszpanii, bo z czosnkiem to one mają niewiele wspólnego; traktuję je jako przyprawy i zawsze są integralną częścią obiadu, cokolwiek by to nie było - można podawać po 6 miesiącu życia dziecka
- KISZONKI - kapusta, ogórki, buraki etc. - osobiście nie jestem ich fanem i nie spożywamy ich codziennie, ale staram się przemycać je dosyć często; jeśli również ich fanem nie jesteście polecam sok z kiszonej kapusty - można takowe zakupić w Aldi, czy w Lidlu i w składzie jest UWAGA! sok z kiszonej kapusty ;) i czasem sól - można podawać po 6 miesiącu życia dziecka
- NABIAŁ FERMENTOWANY - kefiry, jogurty naturalne, maślanki, twarożki - dla mnie jest to baza naszego menu i jemy je codziennie w postaci takiej jakiej są, wymieszane z owocami, podane na kanapce, zblendowane w koktajlu, dodane do kaszy, zupy, sosu... możliwości jest nieskończenie wiele, ważne jednak, by były to produkty NATURALNE, czyli w składzie mają mieć mleko i ewentualnie kultury bakterii - cała reszta jest absolutnie zbędna. Jeśli lubicie jogurty owocowe to wystarczy owe owoce tam dodać, posłodzić miodem lub bananem i jest pyszny, zdrowy produkt bez żadnych zbędnych cudów - można podawać po 6 miesiącu życia dziecka
- MIÓD i HERBATA - o cudownych właściwościach miodu raczej nikomu pisać nie trzeba, ale pozostają one cudownymi jeśli korzystamy z ich dobrodziejstw regularnie (jak ze wszystkim zresztą), dlatego miód z powodzeniem zastąpił u nas w domu cukier, którego używają czasem jedynie nasi goście. Używamy miodu wszędzie tam, gdzie używalibyśmy cukier, po prostu. Warto jednak pamiętać, by NIE UŻYWAĆ miodu do gorących napojów, czy potraw, ponieważ traci wszystkie wartości odżywcze i staje się zwyczajnym słodzikiem. Jeśli chodzi o herbaty to zimą jestem zdecydowanym miłośnikiem herbat owocowych, a bardziej owocowych naparów, ponieważ pije je również Lila, a póki co nie podaję jej herbaty w żadnej postaci ze względu na pobudzającą teinę (i bez niej nadpobudliwość naszego potomka jest ciężka do ogarnięcia). W tym sezonie w naszej kuchni królują napary owocowe oraz herbaty Bifix, którym jestem wierna od lat podobnie jak herbatom BigActive - najważniejsze jednak, by nie były to herbaty w ekspresówkach, tylko sypkie do parzenia w dzbanku! Jeśli zastanawiacie się dlaczego poczytajcie co nieco z czego ekspresówki są zrobione i co ciekawego wydziela się z nich podczas zalewania wrzątkiem :-(
UWAGA! miodu zdecydowanie nie powinno podawać się przed 1 rokiem życia dziecka, ze względu na bakterie jadu kiełbasianego (Clostridium botulinum) - niemowlęta nie mają odpowiednich przeciwciał, by poradzić sobie z namnażanymi bakteriami przez co dochodzi do zatrucia toksyną i tzw. botulizmu niemowląt; Herbatę liściastą natomiast warto podawać dzieciom po 3 roku życiu ze względu na pobudzającą teinę.
- WODA Z MIODEM I CYTRYNĄ - funkcjonuje u nas zamiennie z herbatą - po prostu, czasem rano wstaję i mam ochotę na wodę, czasem na herbatę. Zaletą tej drugiej jest fakt, że od razu jest zimna :)
- SOKI ŚWIEŻOWYCISKANE - jakoś tak wyszło, że rodzinnie jesteśmy fanami soków pomarańczowych i schodzi ich u nas naprawdę sporo, zwłaszcza zimą, bo w ciepłych porach jednak bazujemy na wodzie. Jak tylko mamy czas i możliwości produkujemy je sami w domu, jednak niestety nie zdarza się to tak często jakbyśmy tego chcieli dlatego kupujemy gotowe, jednakże koniecznie świeżowyciskane NIE Z KONCENTRATU! Dlaczego to aż tak ważne? Ponieważ jest to prawdziwy sok z prawdziwych owoców razem z ich prawdziwymi wartościami. Soki potocznie zwane z kartonu (które z braku laku również czasem zdarza nam się kupić) są rozcieńczonym sokiem zagęszczonym, produkowanym z owoców i cukru, a jak wiecie tego drugiego staramy się unikać. Świeże soki można kupić w każdej sieciówce za cenę taką samą jak soku z kartonu, czyli w okolicach 5 zł, zazwyczaj są w butelkach i muszą być przechowywane w lodówce, a najważniejszy jest napis NIE Z KONCENTRATU
UWAGA! Najnowsze wytyczne WHO mówią, żeby nie podawać dzieciom soków co najmniej do 1 roku życia, a najlepiej do 3 roku życia. Dlaczego? Ani dziecko ani człowiek dorosły nie jest w stanie zjeść tyle owoców z ilu spokojnie może wypić sok, a jak wiemy owoce zawierają niemałe ilości cukru (fruktozy). Zalecana ilość cukru spożywanego do 1 roku życia to ZERO, a dla kilkulatków maksymalnie 4 łyżeczki dziennie - i nie chodzi tutaj o cukier dodawany, a każdy, który spożywa dziecko również naturalną fruktozę z owoców.
- PRZYPRAWY - kocham, uwielbiam, ubóstwiam i używam ich czasem zdecydowanie za dużo, jest jednak kilka które codziennie muszą znaleźć się w garnku, a są to CZOSNEK NIEDŹWIEDZI i PIEPRZ - dodaję je absolutnie do każdej słonej potrawy zarówno naszej, jak i dzieci oraz w zależności od dania używam mieszanek przypraw od Dar Natury - bardzo polecam tą markę, ponieważ mają ogromny wybór dobrych i zdrowych przypraw bez chemii i zbędnych dodatków, po prostu, same przyprawy i suszone warzywa, które są niezwykle ważne w naszej diecie
UWAGA! większość przypraw można podawać po 6 miesiącu życia dziecka; nie poleca się podawania ostrych przypraw oraz zaleca się unikania najdłużej jak się da soli, która obciąża niewykształcone jeszcze w pełni nerki dziecka
- WARZYWA i OWOCE - w tym punkcie za wiele pisać raczej nie muszę - i jedno i drugie jest niezwykle ważne w naszej diecie, a ta ma kluczowe znaczenie dla naszej odporności. Zimą nie jest łatwo o sprawdzone warzywa i owoce, które nie ociekają spryskiwaną chemią, dlatego najbezpieczniejsze są mrożonki. Brawo dla tych, którzy sami mrożą takowe w sezonie, ja niestety tego nie robię, po pierwsze dlatego, że o tym nie pamiętam, a po drugie nie mam gdzie trzymać takowych zapasów. Kupuję więc te sklepowe, jednak to co ważne to kupować mrożone polskie produkty, ponieważ one zawsze są bezpieczniejsze od tych wędrujących do nas z końca świata - wszystkie warzywa i owoce można podawać po 6 miesiącu życia dziecka, zgodnie z najnowszymi wytycznymi WHO dotyczącymi ekspozycji na alergeny
4. WITAMINY...
Jak wiadomo najlepiej korzystać z tych naturalnych, które mają najlepszą przyswajalność, a witaminy syntetyczne w niektórych przypadkach nawet w 70% są wydalane z organizmu. Dlatego o odpowiednie dostarczenie witamin dbam przez dietę, którą w skrócie opisałam powyżej, jest jednak kilka kwestii, którymi ową dietę wzbogacamy poprzez suplementację:
- witamina C - czyli kwas askorbinowy - istnieje wiele mitów na temat tej boguducha winnej witaminy niezbędnej do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Nie zmienia to jednak faktu, że mimo iż parę lat temu stwierdzono, że jej udział w zwalczaniu przeziębienia jest nikły, ma nieoceniony wkład w budowanie odporności organizmu*. Dlatego bez względu na opinie witamina C jest obecna w naszym domu i spożywana codziennie (w okresie jesienno-zimowym rzecz jasna) - dzieci dostają ją w kroplach z aceroli lub w postaci Ibuvit C, dla nas dodaję ją do jedzenia w postaci proszku. Witamina C nie jest magazynowana w naszym organizmie, dlatego nie da się jej przedawkować - jeśli spożyjecie jej za dużo zostanie po prostu wydalona. Oczywiście należy trzymać się zalecanych dawek, ponieważ przy regularnym przyjmowaniu możliwe jest - zwłaszcza u małych dzieci - zakwaszenie organizmu. Warto wiedzieć również, że bez względu na to czy naturalna czy syntetyczna nie różni się w żaden sposób składem chemicznym i ma taką samą przyswajalność, dlatego warto spożywać - rzecz jasna, przede wszystkim tą z naturalnych produktów, które dodatkowo mają inne wartości odżywcze - ale w związku z tym, że w tzw. sezonie chorobowym zapotrzebowanie na nią wzrasta na pewno nie zaszkodzi dodatkowo jej suplementować.
UWAGA! Jakiś czas temu pojawił się wielki bum na szkodliwości witaminy C prawoskrętnej i zbawienne działanie tej lewoskrętnej. W kwestii szybkiego wyjaśnienia owej -skrętności rozchodzi się o budowę i skład chemiczny owej witaminy i ponoć - ta zdrowsza - lewoskrętna zapisywana jest na opakowaniach jako kwas L-askorbinowy. Jak się okazuje był to genialny chwyt marketingowy i tak naprawdę coś takiego jak witamina C lewoskrętna nie istnieje!, ponieważ związek chemiczny, który tak można by nazwać absolutnie nie jest witaminą C i wszystkie dostępne na rynku w całej Polsce oraz Europie produkty sygnowane nazwą WITAMINA C (kwas L-askorbinowy) są witaminą C prawoskrętną ;)*
- witamina D3 - cholekalcyferol - jej suplementacja w okresie jesienno-zimowym jest konieczna i niezbędna. Jak wiadomo naturalnie jest ona syntetyzowana w skórze pod wpływem promieni słonecznych oraz przy karmieniu piersią dostarczana z mlekiem matki, jednak aktualnie jak wiadomo słońca to u nas za dużo nie uraczysz. Jeśli jest to jednak możliwe zdecydowanie warto codziennie rano wychodzić na spacery i w zimowym apogeum, czyli w okolicy stycznia/lutego wyjechać na tydzień/dwa na aktywny wypoczynek na przykład w góry, żeby solidnie się naświetlić. Udowodniono, że osoby, które co roku korzystają z zimowego wypoczynku w miejscach, gdzie słońca nie brakuje dużo rzadziej cierpią na stany depresyjne i tzw. zimowe chandry*. Bez dwóch zdań będzie to miało bardzo pozytywny wpływ na nasze zasoby witaminy D, co nie zmienia faktu, że tak czy inaczej konieczne będzie jej suplementowanie. Dzieciom do 6 miesiąca życia zaleca się dawkę 400 j.m.; po 6 miesięcy 600 j.m.; natomiast po 12 roku życia 1000 j.m. Zgodnie z aktualnymi wytycznymi od września do kwietnia powinno suplementować się ją w każdym wieku.
- DHA/omega 3 - kwas DHA, czyli inaczej dokozaheksaenowy należy do grupy kwasów tłuszczowych Omega-3 i podobnie jak kwas foliowy jest niezbędny do prawidłowego rozwoju płodu w czasie ciąży, co ciekawe zmniejsza ryzyko przedwczesnego porodu oraz depresji poporodowej. Kwas DHA to bardzo ważny materiał budulcowy mózgu nie tylko w czasie ciąży, ale również u niemowląt, dlatego tak ważna jest jego suplementacja w czasie ciąży, podczas karmienia piersią oraz u samych niemowląt i małych dzieci, ponieważ dodatkowo wzmacnia układ odpornościowy. Badania jednoznacznie wskazują, że spożywanie kwasów DHA przez te trzy grupy ma ogromny wpływ na odporność oraz radzenie sobie organizmu z infekcjami.* Na rynku dostępnych jest sporo produktów z różnym składem, jednak ja od pierwszej ciąży oraz dla dzieci używam suplementów OmegaMed i jestem z nich bardzo zadowolona, więc z czystym sumieniem mogę je polecić. Dodatkowo w kwestii kwasów Omega-3 codziennie dodaję dzieciom do jedzenia olej lniany, który z łatwo dostępnych na rynku olejów ma bodaj największą zawartość tych kwasów.
- probiotyk - Lactobacillus rhamnosus GG - co do probiotyków istnieje wiele szkół: jedni polecają tylko przy antybiotykoterapii, inni podczas problemów z układem pokarmowym, a jeszcze inni profilaktycznie w okresie sezonu chorobowego - i my zaliczamy się do tych ostatnich. Jak pisałam już wcześniej flora bakteryjna jelit jest kluczowym elementem odporności organizmu, dlatego tak istotna jest zdrowa dieta oraz unikanie jak ognia antybiotyków. No i mamy to szczęście, że możemy ową florą dodatkowo wzbogacić doustnym probiotykiem. Najpopularniejszym na rynku probiotykiem dla niemowląt i dzieci jest niewątpliwie polecany jak jeden mąż przez wszystkich lekarzy z jakimi miałam do czynienia Dicoflor i przez długi czas go używaliśmy, jednakże cena ok. 30 zł za 5 ml przy regularnym codziennym stosowaniu, nie ukrywam, zaczęła być wkurzająca. Rozpoczęłam więc poszukiwania jakieś alternatywy i oto natrafiłam na produkt DIFLOS, gdzie za 5 ml płacę niecałe 9 zł, a bakterie dokładnie takie same. Gdzie więc leży haczyk? Na pierwszy rzut oka jest, ponieważ Dicoflor w 5 kroplach zawiera 5x10^9 żywych kultur bakterii, a Diflos jedynie 1x10^9. Jednakże wczytując się dalej w ulotkę możemy zauważyć, że bakterie w preparacie Dicoflor są liofilizowane, natomiast w Diflos mikroenkapsulowane - próbując rozszyfrować te jakże egzotycznie brzmiące terminy naukowe dotarłam do artykułu mówiącego, że bakterie dzięki technologii mikroenkapsulacji dużo efektywniej kolonizują jelito, ponieważ dzięki specjalnej otoczce są bardziej odporne na działanie zewnętrznego otoczenia (wilgotności, kwasowości, ciśnienia osmotycznego, tlenu i światła). Badania naukowe wykazują, że 1 miliard mikroenkapsulowanych żywych bakterii LGG ma taką samą skuteczność kolonizacji jak 5 miliardów liofilizowanych bakterii LGG. Mikroenkapsualcja pozwala na zmniejszenie ilości bakterii, zwiększenie bezpieczeństwa stosowania oraz na wydłużenie terminu przydatności do użycia** . No i tyle w temacie... Jeśli używacie więc probiotyków, podobnie jak my, codziennie i jest to Dicoflor, zdecydowanie polecamy zamienić go na 3 razy tańszy DIFLOS ;)
UWAGA! Jeśli jeszcze nie znacie wysyłkowej Apteki GEMINI to zdecydowanie bardzo ją POLECAMY - niektóre produkty, nie kłamiąc, można znaleźć nawet o połowę taniej niż w aptekach stacjonarnych, a przesyłka przychodzi ekspresowo, jeśli jest potrzeba nawet w weekend.
5. ZIMNY CHÓW
Punkt niezwykle istotny na drodze ku budowaniu solidnej odporności, głównie z tego względu, że oznacza pewne nawyki i sposób na życie. Zimny chów to nie mniej nie więcej jak życiowa filozofia mówiącą, że LEPIEJ ZMARZNĄĆ NIŻ SIĘ PRZEGRZAĆ. Dotyczy to temperatury w domu, w samochodzie podczas podróży, ubrań, które zakładamy, pogody podczas której wychodzimy z domu... Zimny chów oznacza, że mimo wszystko lubimy zimno. Mimo wszystko, ponieważ z natury zawsze byłam ciepłolubna - jak się jednak okazało zimno również da się lubić i odkąd wspólnie je polubiliśmy mam kilka zasad, których się trzymam:
- DOM - temperatura nigdy nie przekracza 22 stopni, a najlepiej żyje nam się w okolicach 20. Mieszkanie codziennie jest wietrzone, bez względu na temperaturę na dworze
- SAMOCHÓD - rzadko kiedy włączam w samochodzie ogrzewanie, a zazwyczaj temperatura oscyluje na granicy grzania i chłodzenia. W samochodzie dzieci jeżdżą w styropianowych fotelikach, a ten ma to do siebie, że zimno raczej w nim nie jest. Nigdy, nawet w wyjątkowo niskich temperaturach nie jeżdżą w kurtkach, czy kombinezonach - ściągamy je w samochodzie i w fotelikach, a jeśli jest zimno dzieci jeżdżą przykryte kocykiem.
- UBRANIE W DOMU - zimą spodnie, cienka bluzka z długim rękawem i bose stopy; latem im mniej tym lepiej
- UBRANIE NA SPACER - nigdy nie wkładam ani sobie ani dzieciom rajstop pod spodnie; jeśli jest zimno Lilii ubieram kombinezon - w okolicy 0 stopni pod spód wkładam leginsy i bluzkę lub bluzę; Grześ jeżdżący w wózku ma na sobie spodnie, polarową bluzę i czapkę, ponieważ jeździ w śpiworku. Jeśli idziemy na spacer w nosidle ubrany jest tak jak w domu + ciepłe butki i czapka, a na wierzch zakładam polarową kamizelę do chustonoszenia (KLIK)
- WYCHODZENIE NA DWÓR - nie ma temperatury, która mogłaby nas odstraszyć
- SPANIE - piżama, bez skarpetek, w chłodnym, wywietrzonym pomieszczeniu
6. BOSE STOPY
Jeden z istotniejszych elementów hartowania ciała i ducha - w domu nie używamy ani skarpetek ani kapci - boso chodzę ja,boso chodzi Lila, boso chodzi Grześ - tata w skarpetkach, bo ma delikatne stopki :) Ja osobiście skarpetek nie znoszę i jeśli tylko temperatura jest powyżej zera jestem jednym z tych wariatów co chodzą w czapkach, szalikach i kurtkach z gołymi kostkami. Lila całe lato jest w stanie przechodzić bez butów. I co najważniejsze konieczne jest SPANIE BOSO i nie banie się chodzenia po zimnych podłożach, nawet śniegu! Generalnie bose stopy są naszą codziennością, która z całą pewnością pozwoliła nam się porządnie zahartować. POLECAMY! ;-)
7. WIETRZENIE i NAWILŻENIE
Wietrzenie mieszkania to mój codzienny rytuał, który jest w stanie przerwać jedynie unoszący się w powietrzu na oknem smog. Najważniejszym punktem wietrzenia bez dwóch zdań jest sypialnia, w której uchylam okno rano i zamykam dopiero na drzemkę Lilii, by wieczorem znów wywietrzyć przed spaniem. Dzieci również śpią ze mną w sypialni, dlatego nie ma problemu, by ten jeden pokój zawsze był cudownie i świeżo wywietrzony do spania. Wiadomym jest, że w chłodnym pomieszczeniu śpi się zdrowiej, a przede wszystkim spokojniej i dłużej. Poza wietrzeniem bardzo istotna jest jakość powietrza podczas snu i jego odpowiednie nawilżenie. W suchym pomieszczeniu dużo prościej o katar, czy rozwój infekcji górnych dróg oddechowych, jeśli takowa czai się w powietrzu, dlatego zdecydowanie warto zainwestować w nawilżacz powietrza, który codziennie będzie nawilżał chociaż to jedno pomieszczenie do spania. Nawet jeśli przeziębienie, katar czy kaszel zaczną się rozwijać dużo szybciej pozbędziemy się ich jeśli powietrze będzie odpowiednio nawilżone.
8. LODY
Wokół lodów narosło wiele mitów i w naszej kulturze dotychczas uznawane były one za słodycze, którymi uszczęśliwiamy się w upały. Jak się jednak okazuje lody mogą solidnie podnosić odporność oraz hartować nasz organizm, dzięki czemu stajemy się bardziej odporni na zmiany temperatury, które w naszej szerokości geograficznej są dość powszechne.* Ważne, by spożywać je regularnie nawet, a może przede wszystkim, w okresie jesienno-zimowm. Dodatkowym atutem jest fakt, że na rynku pojawia się coraz więcej zdrowych lodów rzemieślniczych robionych z naturalnych produktów - poza tym, że są one pyszne, są również jak się okazuje zdrowe. Jednym z najzdrowszych narodów w Europie uznaje się Skandynawów, którzy jedzą trzykrotnie więcej lodów niż Polacy. Jest to punkt wyjątkowo przyjemny i łatwy do wprowadzenia przy dzieciach, bo nie znam takich, które lodów, by nie lubiły. Oczywiście warto szukać tych jak najzdrowszych i ze smakiem raz, czy dwa razy w tygodniu pałaszować je całą rodziną.
9. SPACERY
Jeden z najważniejszych punktów na drodze ku odporności, przy którym konieczne jest wypisanie wielkimi drukowanymi literami hasła: NIE MA ZŁEJ POGODY, SĄ TYLKO ZŁE UBRANIA. Ruch na świeżym powietrzu to recepta do naszego zdrowia, odporności, dobrego samopoczucia, dobrze spędzonego czasu, wzmocnienia rodzinnych więzi i wiele by tu jeszcze wymieniać. Jest to jeden z najlepszych nawyków, których nauczyły mnie dzieci. Z jednej strony jest fakt, że Lila jest dzieckiem o niespożytej energii, z którym nie da wysiedzieć się całego dnia z domu; z drugiej jest Grześ, który na dworze potrafi przespać ciągiem 3 godziny, podczas, gdy w domu budzi się po pół godzinie; no i wreszcie jestem ja, matka, która staje na rzęsach, by jej dzieci były zdrowe teraz i miały wpajane dobre nawyki na przyszłość. Dlatego właśnie na spacerze jesteśmy codziennie bez względu na pogodę: jeśli pada deszcz ubieramy kalosze i ciuchy przeciwdeszczowe; jeśli mamy mróz ubieramy cieplejsze rękawiczki i smarujemy twarz kremem na zimno; jeśli pada śnieg ubieramy śniegowce, a w upał używamy kremu z filtrem... Bierzemy ze sobą wózek, nosimy się w Tuli, jeździmy na hulajnodze, chodzimy z buldogiem, targamy z sobą klekoczącą kaczkę lub łopatę do odśnieżania i jako jedyni przesiadujemy zimą na placu zabaw. Na dworze zawsze jest co robić, Grześ śpi, a Lila nigdy się nie nudzi. Jeździmy do parku, czasem do lasu, a najczęściej chodzimy po okolicy często po spacerze udając się na kawę, gorącą czekoladę lub lody - uroki mieszkania w centrum miasta. Na dworze spędzamy minimum godzinę, a najczęściej są to 2-3 godziny. W okresie jesienno-zimowym zawsze chodzimy rano, by złapać choć strzępki promieni słonecznych, latem i wiosną chodziliśmy po południu, bo rano przesiadywaliśmy na tarasie. Jeśli jeszcze nie macie tego nawyku to polecam z całego serca. Ja jestem jedną z czterech matek wariatek na naszym osiedlu, wychodzącą z dziećmi na dwór codziennie i jest to jedna z tych macierzyńskich rzeczy, z których jestem naprawdę dumna - bo wierzcie mi, że z chęcią posiedziałabym sobie pod kocykiem na kanapie, a jednak codziennie znajduję w sobie tę siłę, by zdobywać świat i razem z dzieckiem cieszyć się, że kałuże są mokre.
10. CZYSTE RĘCE
Jak wiadomo kontakt z bakteriami buduje naszą odporność i niezwykle ważne jest, by dziecko miało z nimi kontakt. Są jednak miejsca i sytuacje, kiedy zdecydowanie lepiej ten kontakt zminimalizować. Epidemiologia to niezwykle ciekawy temat, dość bliski zawodowo w naszej rodzinie i co nieco w tym temacie pisałam TUTAJ. Temat czystych rąk, a bardziej mycia rąk i unikania miejsc, gdzie to mycie będzie konieczne raczej oscyluje w granicy profilaktyki, aniżeli budowania odporności lub inaczej UNIKANIA MOŻLIWOŚCI ZARAŻENIA SIĘ. Większość - jeśli nie wszystkie - typowych chorób chorobowego sezonu, którymi się zarażamy przenosi się drogą kropelkową. Nie oznacza to jednak, że ktoś musi na nas kichać, nasmarkać lub nakaszleć, a wystarczy, że swoją obsmarkaną lub okaszlaną ręką dotknie klamki, przycisku windy, drzwi w toalecie publicznej, przewijaka w pokoju matki z dzieckiem etc. Wiadomo, że nie ma co popadać w paranoję i tak jak pisałam wcześniej kontakt z bakteriami jest konieczny, jednak warto unikać miejsc, w których ryzyko zarażenia się czymkolwiek jest zdecydowanie większe. Jeśli takich miejsc unikać nie możemy lub nie chcemy zawsze można nosić przy sobie płyn do dezynfekcji rąk, który zajmuje tyle miejsca co wcale, a niejednokrotnie może uratować nam rodzicielski tyłek. I warto pamiętać, że choroby brudnych rąk to nie tylko katar czy kaszel, ale dużo groźniejsze sprawy, których nie wyleczymy syropem czy kroplami do nosa. Dlatego o tym punkcie warto pamiętać zawsze i wszędzie, a jeszcze bardziej o myciu rąk!
11. SEN
No i ostatni punkt, o którym co nieco pisałam powyżej, jednak tym razem nie w kontekście zdrowego otoczenia do spania, a spania po prostu. Jak zwykło się mówić SEN JEST NAJLEPSZYM LEKARSTWEM i warto pamiętać o tym zanim jeszcze uda nam się zachorować. Wypoczęty organizm jest dużo mniej podatny na infekcje i choroby wszelakie, dlatego koniecznie warto zadbać o to, by się wysypiać oraz dbać o zdrowy i dobry sen naszych dzieci. Jestem mamą dwójki małych Krakenów i wiem co to znaczy budzić się w nocy czasem co godzinę, jednak robię wszystko, by być wyspaną i póki co w miarę mi się to udaje. Jest to temat na oddzielnego posta i na pewno niebawem się takowy pojawi, ale póki co mogę Wam jedynie napisać byście spali dobrze, zdrowo i długo oraz dbali o wysypianie się dzieci i ich regularne drzemki.
* * *
Tak o to kształtuje się nasza rodzinna "walka" o odporność. Jak widać nie jest to łatwa sprawa, a odporności nie da kupić się w aptece - to szereg nawyków i być może nudnych procedur i zasad, które sama sobie stworzyłam, a których trzymanie się regularnie pozwala na unikanie glutów do pasa, nudzenia się w domu i faszerowanie się antybiotykami. Nie oznacza to rzecz jasna, że nic nam nie dolega, bo jak pisałam na początku katar i/lub gorączka są u nas powszechną sprawą przy każdym pojawiającym się zębie od dwóch lat i pewnie będzie nam towarzyszył jeszcze przez kolejne dwa. Bo jeśli takowy się pojawia to czasem zaraża nas wszystkich, a czasem komuś uda się go uniknąć. Nie zmienia to jednak faktu, że żadne z naszych dzieci nie zażywało do tej pory antybiotyków; że mimo iż oboje urodzili się przez cesarskie cięcie, które ponoć jest zabójstwem dla odporności, podobnie jak mleko modyfikowane, którym od 4 miesiąca karmiona była Lila są okazami zdrowia; że matka astmatyk nie choruje praktycznie w ogóle, poza epizodami w ciąży, kiedy astma jest wyjątkowo aktywna. Bardzo często ktoś pyta mnie jak dbamy o naszą odporność, a bardziej co na odporność bierzemy - jak widać, to co bierzemy to 1 z 11 punktów, z których każdy ma niezwykle ważną rolę i kluczowe jest, by z każdego z tych punktów czerpać możliwie jak najwięcej. Są ludzie, którzy rodzą się z niebywałą odpornością, jednak większość z nas nie ma tego szczęścia i musi solidnie nad nią popracować, a im wcześniej zaczniemy, tym samym wyrabiając w naszych dzieciach dobre nawyki na przyszłość tym lepiej dla nich i nas samych. Nie wiem co będzie jak Lila pójdzie do przedszkola, którym straszą mnie wszyscy na prawo i lewo, ale wiem, że na chwilę obecną robię wszystko, by nasze dzieci hartować i budować solidne podwaliny ich aktualnej i przyszłej odporności. Tego samego życzę i Wam, bo nie ma nic cenniejsze niż zdrowie ;)
Trzymajcie się więc kochani ciepło i przede wszystkim ZDROWO!
* informacje i wyniki badań pochodzą z naukowych artykułów oraz publikacji, które bardzo często czytam "do poduszki", w wannie, na kolanie lub gdzieś tam w biegu - wiedza zostaje, ale niestety nie jestem w stanie podać Wam źródła :( zapewniam jednak, że nie jest to wiedza naukowa z Onetu, WP tudzież FAKTu
**zgodnie z informacjami zawartymi w wyjaśnieniu związanym z treścią SIWZ w Zespole Opieki Zdrowotnej w Ropczycach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz