czerwca 18, 2017

Jak być wyspaną i uśmiechniętą Matką Polką?
Czyli trochę botakowego macierzyńskiego lukru...


Powiem Wam, że wpadłam po uszy! W to macierzyńskie bagno; do kotła z wywarem codzienności; a może wprost do michy z rodzicielskim lukrem? Po trochu do wszystkiego. Nie da się inaczej... Wiedziałam to, byłam przygotowana, a mimo wszystko zostałam zaskoczona. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło więc inauguracyjnie po jakże spektakularnej (o zgrozo!) przerwie trochę Wam tu dzisiaj posłodzę - miało być na Dzień Matki jak widać po zdjęciu, ale trochę mi się publikacja przedłużyła :) A że Dzień Matki dla Matek Polek jest codziennie zróbmy sobie prezent i udajmy, że nasze życie jest cudowne...



# BAGNO

Nie składam już żadnych obietnic jak to i kiedy na nowo powrócę do blogowania pełną parą, bo nijak się to ma do rzeczywistości. Dlaczegóż? Ponieważ życie z jednym dzieckiem to chaos i potrzeba miesięcy, by wypracować sobie sprawnie działający system. Życie z dwójką dzieci natomiast to chaos podwójny i doprawdy nie jestem w stanie przewidzieć jak potoczy się kolejny dzień, tydzień, miesiąc... Inni jakoś sobie radzą powiecie? Pewnie, że sobie radzą, ale ja widać jestem odpowiednio nieogarnięta, albo po prostu zbyt wysoko cenię sobie własne zdrowie psychiczne, a ono ma się dobrze jeśli żyję na luzie, nie spieszę się za bardzo i nie wymagam od siebie więcej niż jestem w stanie zrobić. Dlatego, o ile mogę zaplanować sobie wyjazd na cotygodniowe zajęcia Lilii, czy najbliższy weekend (o ile ktoś nie będzie ząbkował, latał z glutami do pasa lub po prostu wstanie lewą nogą) o tyle stwierdzenie, czy w danym dniu padnę na pysk o 21:00 czy będzie mnie rozpierać nocna energia jest całkowicie i absolutnie nie do przewidzenia. I w zasadzie to jedyne i najgorsze macierzyńskie bagno. Totalny organizacyjny życiowy chaos. No może jeszcze zmienianie pieluch i kupowanie ich na tony co drugi dzień. Reszta jest całkiem w porządku...


# KOCIOŁ Z CODZIENNOŚCIĄ

Codzienność i proza życia bez względu na stan cywilny, ilość posiadanych dzieci, wiek, czy ilość zer na koncie z zasady jest po prostu nudna. Bo co ciekawego może być w powtarzających się w nieskończoność czynnościach, które codziennie trzeba wykonywać. No nic. Z dziećmi takich sytuacji jest zapewne więcej niż kiedy ich nie ma, a my mamy wtedy pole do popisu i możliwości tzw. spontanu. Tutaj już niestety miejsca na to nie ma, no chyba że jesteście totalnymi hardcorami i bez większego zastanowienia zapakowalibyście roczniaka i dwumiesięcznego oseska, by lecieć na weekend do Paryża. Ja nim nie jestem i na samą myśl o takim procederze czuję się śmiertelnie zmęczona! Bo nie jest to rzecz jasna niemożliwe, ale jakim ku...a kosztem!!!

Codzienność ma to do siebie, że czasem się zmienia, a człek ze swą konformistyczną naturą dość szybko się do niej przyzwyczaja. Jeśli zbliża się moment takowych zmian dobrze jest się psychicznie na nie przygotować, by nie dostać od życia przysłowiowym kubłem zimnej wody, tylko wejść w owe zmiany nieco gładszym ślizgiem. W przypadku drugiego dziecka rzeczywistość faktycznie nieco się zmienia, ale nie jest ona tak wielka jak przy pierwszym potomku. Wtedy zdecydowanie można się dość mocno zdziwić jak bardzo może zmienić się nasza organizacja życia i fakt, że nic nie jesteśmy w stanie robić tak jak dawniej. NIC! Podobne odczucia pojawiają się zapewne w momencie, kiedy pierwsze dziecko jest już sporo starsze i nagle z drugim wracamy do pracy u podstaw. Mimo że u nas różnica wieku jest niewielka, bo jedynie 1,5 roczna to mimo wszystko Lila była już bardzo prostym w obsłudze dzieckiem. Komunikowała co chce, czego nie chce, potrafiła się sobą sama zająć przez jakiś czas, rozumiała co się do niej mówi, sama się przemieszczała etc. A tu nagle taki Grześ, nieborak, noworodek! Doskonale wiedziałam na co się piszę i jak to będzie wyglądać, dlatego mimo początkowego zmęczenia nie byłam jakoś specjalnie zaskoczona i negatywnie nastawiona. Tata Rodziny jednak nie do końca chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo wielokrotnie powtarzał, że gdyby on wiedział jak to będzie wyglądać... Hahaha :D Po niemal trzech miesiącach życia z małym człowiekiem jest już zdecydowanie lepiej, ponieważ zdążyliśmy się przez ten czas poznać i poniekąd zrozumieć: Grześ mniej już płacze z nieznanego nam powodu, rzadziej je, więc nie jestem z nim sklejona co 15 minut i udało nam się najnormalniej w świecie przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. Wiadomo, że czasem mam dość, chcąc wyjść z siebie, stanąć obok i marząc o jednym jedynym dniu w samotności z możliwością nic nie robienia, o niczym niemyślenia i przespania całej nocy bez ani jednej pobudki do godziny 10:00 - o jeżuuu, ostatnia taka była jakieś dwa lata temu... Ale każdy miewa takie momenty, nawet nie posiadając dzieci. Z nimi takie marzenia pojawiają się zdecydowanie częściej, a to pewnie dlatego, że żadna praca nie daje takiego wycisku jak posiadanie własnych potomków - z prostej przyczyny - praca kiedyś się kończy, dzieci nie... ;)


# MACIERZYŃSKI LUKIER

No to dosyć narzekania, bo w końcu miało być słodko. Zawarłam w tytule moim zdaniem najważniejsze cechy definiujące szczęśliwą matkę, tudzież rodzica, czyli fakt, by była ona wyspana i uśmiechnięta. Każdy wie jak się czuje po nieprzespanej nocy, gdy cały dzień jest do przysłowiowej dupy. Nikt tego nie lubi, a już najbardziej nie lubi tego rodzic, wiedząc że powodem owego niewyspania były jego dzieci. Niby oczywista oczywistość i każdy rodzic rozumie, że to dziecko, że się budzi, że przychodzi spać z wami do łózka, że cycka musi jeść... Wszystko jest jak najbardziej zrozumiałe i oczywiste, jednak nie zmienia to faktu, że człowiek chodzi cały dzień wku...iony! Co poradzić, taka ludzka natura. Niestety jak być wyspaną tego Wam teraz nie zdradzę, choć niebawem napiszę jak "wyhodować" sobie śpiocha, bo w moim odczuciu da się nauczyć dziecka spania. Moje dzieci spać uwielbiają, a Lila to już bije w tym temacie czasem własne rekordy. Od  zawsze spać lubiła i bez problemu przesypiała całe noce (z pobudką na mleko lub/i przeprowadzkę do naszego łóżka) śpiąc nieraz od 21:00 do 9:00. Grześ natomiast książkowo budzi się w nocy dwa razy na karmienie (od paru dni tylko raz), zasypiając razem z Lilą i razem z nią wstając rano. Dlaczego uważam, że da się tego nauczyć? Bo nie było tak od razu i nie urodziły się z tą umiejętnością. Nabyły ją z czasem, a my sukcesywnie im w tym pomagaliśmy. Jeśli więc chodzi o temat wyspania to na to narzekać nie mogę i aktualnie pracuję nad systematycznością Grzesiowych drzemek w ciągu dnia, ponieważ z tym niestety różnie bywa. Wiem, że wielu rodziców ma bardzo duży problem ze spaniem swoich dzieci i tym samym własnym wyspaniem się dlatego niebawem podzielę się z Wami swoją tajemną wiedzą, która być może komuś w tym temacie pomoże. Jeśli jednak nie udaje Wam się wyspać w nocy to koniecznie śpijcie GDZIE POPADNIE! Jak tylko pojawia się okazja drzemki w ciągu dnia - KORZYSTAJCIE Z NIEJ! Bo nie ma nic gorszego niż niewyspany marudzący rodzić.

Co do uśmiechu to jakby sprawa jest jasna i zależy tylko i wyłącznie od Was. To Wasz uśmiech i Wy decydujecie, kiedy go użyć, a zapewniam, że dużo przyjemniej idzie się przez życie z uśmiechem na twarzy, aniżeli bez niego. Życie i tak będzie się toczyć, Wy tak czy inaczej będziecie musieli ogarnąć rzeczywistość i mimo to dostaniecie po dupie, a dzieci nie dadzą Wam spokoju przez to, że nie będziecie się do nich uśmiechać - co najwyżej mogą Was mniej lubić. Przepis na uśmiech jest więc prosty jak konstrukcja cepa - UŚMIECHAJ SIĘ! ile wlezie. Człowiek od razu sam dla siebie jest bardziej znośny. A tak naprawę klu przeżycia dnia, a nawet życia w chaosie macierzyńskim z uśmiechem na twarzy jest bardzo proste i mieści się w trzech magicznych słowach: WYLUZUJ, ODPUŚĆ i PRIORYTETUJ.


 # WYLUZUJ, ODPUŚĆ, PRIORYTETUJ

Bo po co się spinać? Po co zmuszać się do osiągania celów, które nie są do niczego potrzebne. Nie chce Ci się robić obiadu to nie rób! Weź rodzinę do knajpy, zamów na wynos, albo zrób kanapki - uwierz mi, nie umrzecie od tego. Nie chce Ci się wieszać prania to nie wieszaj! Zrobisz to wieczorem, albo jutro, to nic, że zaśmierdnie w pralce - włączysz płukanie i będzie jak nowe. I tak można ze wszystkim... To co najbardziej wpływa na złe samopoczucie matek to zbyt duża ilość obowiązków domowych, które same na własne życzenie na siebie nakładają, żyjąc w wiecznej samodyscyplinie, zamiast podchodzić do życia na luzie. Wiadomo, że są rzeczy, których odpuścić się nie da, bo raczej nie zostawimy dziecka głodnego z obsraną pieluchą, ale nie popadajmy ze skrajności w skrajność i na pewno wiecie co mam na myśli, a kryje się to pod magicznym zwrotem ZŁOTY ŚRODEK. Ja osobiście nie znoszę planowania i systematyczności, bo czuję się wtedy więźniem własnego życia. Przy dzieciach siłą rzeczy nieco się to zmieniło, ale mimo wszystko nie wyobrażam sobie, by zawsze w piątek jechać na zakupy, w sobotę sprzątać mieszkanie, w niedzielę gotować wypasiony obiad i raz na dwa miesiące myć okna. Może to głupi przykład, ale jest mnóstwo ludzi, którzy w piękne sobotnie dopołudnia nie pojadą na spontaniczną wycieczkę w góry, czy do lasu za miasto, bo wtedy trzeba posprzątać mieszkanie. Sprzątanie w sobotę zawsze wydawało mi się najgłupszą ludzką "tradycją", bo pracując, czy chodząc do szkoły sobota i niedziela są zazwyczaj (niestety nie dla wszystkich) jedynymi wolnymi dniami, kiedy można robić to co nam się żywnie podoba, a marnujemy ten czas na sprzątanie... Jak dla mnie absurd, ale jak kto woli.

I za tym wyluzowaniem idą pozostałe dwa punty. Jeśli podchodzić do życia, macierzyństwa, czy po prostu dnia dzisiejszego na luzie to jesteś w stanie naprawdę sporo odpuścić. I są to zazwyczaj rzeczy, które dotychczas wydawały się niezbędne, a jednak da się bez nich żyć. Ja przykładowo całkowicie zrezygnowałam z prasowania (zostawiając jedynie małżonkowe koszule) i zyskałam naprawdę mnóstwo czasu, a przede wszystkim brak ciągle wiszącego nade mną piętna, że zamiast wieczorem rozłożyć się na kanapie muszę wyciągać tą cholerną deskę, żelazko i tony krzyczącego do mnie prania. Nie oznacza to, że chodzimy wymięci z góry na dół, a jedynie udało mi się opanować autorski system wieszania i składania prania. I podobne systemy można stworzyć niemal do każdej dziedziny naszego życia. Świętością jest dla mnie również drzemka Lilii, kiedy to Grześ zazwyczaj również śpi i kiedy to choćby się waliło robię kawę i siadam z książką w hamaku lub w ramach wyjątku przy komputerze. To jest mój czas, dzięki któremu jeszcze nie zwariowałam i jestem w stanie ogarniać tą moją szaloną rzeczywistość ze względnym spokojem.

Zwykło nazywać się kobiety wychowujące dzieci i nie pracujące zawodowo kurami domowymi, bo w ogólnym odczuciu nie robią one nic innego poza gotowaniem, praniem brudów i sprzątaniem mieszkania tudzież domu. Znam naprawdę sporo takich właśnie Matek Polek, które jednak nijak mają się do utwierdzonego w naszym społeczeństwie wizerunku, ponieważ ogarnianie życiowej przestrzeni jest dla nich rzeczą tak samo naturalną jak i dla tych kobiet, które pracują na etacie. Nie stanowi to jednak sensu ich życia, a jest nieodłączną jego częścią. Sens ich życia stanowią dzieci, a to jest zupełnie inna bajka. To że nie mam kiedy siąść do komputera, by napisać parę słów w tym miejscu nie wynika z tego, że robię pranie, myję podłogi i zaprawiam truskawki na zimę. Spędzam ten czas na byciu mamą; na poświęceniu maksimum uwagi moim dzieciom; na wyjeżdżaniu z nimi gdzie się da, jak najczęściej się da i wymyślaniu aktywności po to, by poznawały świat; na doskonaleniu swojej wiedzy o ich rozwoju, psychologii i rzeszy zagadnień pozwalających mi wychować ich na dobrych i szczęśliwych ludzi. Mam za sobą dziesiątki kursów z zakresu zarządzania, zasobów ludzkich, marketingu czy PRu, co pochłaniało mi, pracując mnóstwo czasu również tego prywatnego i kiedy w nich uczestniczyłam była to kwestia bardzo pożądana i z wyraźną aprobatą kiwano w tym temacie głowami, ponieważ podnosiłam swoją wiedzę i kompetencję. Spędziłam setki jak nie tysiące godzin na wyjazdach służbowych, zaniedbując tym samym własne życie prywatne. Byłam pracoholikiem, poświęcającym się swojej pracy bez reszty. Robiłam dokładnie to samo co robię teraz, tylko wtedy byłam KIMŚ, pracowałam, zarabiałam, poświęcałam się dla nic nie znaczącego dla mnie szefa lub własnej firmy, a na wizytówce miałam zdecydowanie bardziej intratne stanowisko aniżeli MAMA. W momencie kiedy to samo zaczęłam robić dla najważniejszych dla mnie istot na tym świecie, które sama na niego sprowadziłam i które za lat kilkanaście będą budować ten świat - uznaje się mnie za kurę domową. Nie powiem, że nie jest to przykry obraz i jeszcze bardziej przykra świadomość żyć w społeczeństwie, w którym dwa tygodnie po porodzie pytano mnie nie raz co ja właściwie robię w życiu... Odpowiedź jest bardzo prosta - jestem mamą i jest to moje aktualne stanowisko, z którego przed dłuższy czas nie zamierzam się zwalniać. Ale o tym innym razem...

I tym oto sposobem dość płynnie przeszliśmy do rzeczy niezwykle ważnej w naszym życiu, a jednocześnie cholernie trudnej, a mianowicie PRIORYTETOWANIU. Aby znaleźć spokój z samym sobą dobrze jest raz a porządnie określić dla siebie filary życiowych priorytetów i dogadać się z własnym ja co jest dla nas najważniejsze. Czy jest to rodzina czy kariera; dobre samopoczucie czy nienaganny wygląd; drogi samochód czy luksusowe wakacje; odrobina egoizmu czy całkowite poświęcenie? I można tak bez końca, ponieważ dla każdego te priorytety będą wyglądać inaczej. Najważniejszym punktem jest podział między rodziną, pracą i pasją. Trzy niezwykle silne życiowe żywioły, którym poświęcamy wszystko. Przez pracę nie mam na myśli tylko miejsca, gdzie chodzimy i zarabiamy - w swoim czasie bardzo intensywnie pracowałam jako wolontariuszka w organizacjach prozwierzęcych; mnóstwo czasu poświęcam też fotografii, która w większości przypadków jest zajęciem hobbystycznym - szczęściarzem jest ten, kto ma pracę, będącą jego pasją i odwrotnie. Jeśli jednak tak nie jest naszym głównym życiowym filarem może być właśnie nasze hobby, któremu wielu jest w stanie poświęcić wszystko - znam nawet takich, którzy poświęcili temu własne życie. No i bardzo często kłócąca się z dwoma pozostałymi RODZINA. W swoim trzydziestoparoletnim życiu zdążyłam już poświęcić wszystko dla każdej z tych dziedzin.

Przez długie lata byłam totalnym pracoholikiem i dawało mi to całkowitą i absolutną satysfakcję w życiu. Miałam to szczęście, że zawsze praca była moją pasją przez co oddawałam się jej bez reszty. Zyskałam przez to wiele satysfakcji, ale nie mniej straciłam. Moje małżeństwo wisiało na włosku, relacje rodzinne podupadały, straciłam chwile, których nie jestem w stanie już odzyskać i zawsze będę tego żałować. Byłam przekonana, że jest to dobre, normalne i tak będę żyć zawsze, bo niczego w tym układzie nie chciałam zmieniać. Pierwszym kopniakiem od losu była ciąża z Lilą - totalnie nieplanowana i jak można sobie wyobrazić, stawiająca moje życie na głowie. Drugim potężnym liściem w twarz była śmierć mojej babci i ciągnące się za tym pasmo kolejnych przykrych pożegnań w rodzinie i wśród przyjaciół. Wtedy coś zaczęło się we mnie zmieniać i biegun priorytetu coraz bardziej oddalał się od mojego uporządkowanego świata kariery i hobbystycznego błogostanu. Ostatecznie uznałam, że skoro byłam w stanie poświęcić dekadę własnego życia na nieustanną pracę, którą notabene kilka razy zmieniałam, mogę równie dobrze poświęcić kilka lat, będących najważniejszymi latami życia mojej córki (a teraz dzieci), by na full etacie pracować jako ich mama. Jestem w punkcie swojego życia, w którym z powodzeniem mogę powiedzieć, że macierzyństwo trafiło mi się w momencie idealnym, mimo że całkowicie nieplanowanym.

Mam już za sobą tą życiową ambicję, by być kimś, osiągnąć nie wiadomo co, pojechać nie wiadomo gdzie... Osiągnęłam co chciałam, przez ponad 10 lat napracowałam się więcej niż niejeden przez 30, wyszalałam, wyjeździłam i podjęłam świadomą decyzję, by zmienić kierunek własnych priorytetów. Wiem, że za parę lat minie ten nasz wspólny czas, który teraz chcę wykorzystać na maksa, dzieci będą starsze, a ja powrócę zapewne z niemałą satysfakcją na rynek pracy, jednak ich pojawienie się na świecie niezmiennie ustawiło mój ster w jednym kierunku, którym jest rodzina i z pewnością nigdy nie powrócę do swoich wcześniejszych życiowych nawyków. Na chwilę obecną robię to co naprawdę lubię - spędzam czas z tymi, których kocham najbardziej, od czasu do czasu piszę i robię zdjęcia, co na chwilę obecną w zupełności zaspokaja moje wewnętrzne zawodowe potrzeby i tak po prostu zwyczajnie sobie żyję. Brakowało mi tego przez te wszystkie lata zawodowego szaleństwa. Zwyczajności, normalności i nudy - mało kto ma takie marzenia :) Mimo że żadna z wykonywanych przeze mnie prac nie była tak wycieńczająca jak moje obecne zajęcie wiem, że nigdy nie znajdę takiej, która dawałaby mi choć w połowie tyle życiowej radochy i satysfakcji.

Sposób na bycie wyspaną i uśmiechniętą z dwójką małych dzieci jest więc banalnie prosty: śpij ile wlezie, uśmiechaj się jeszcze więcej, wyluzuj i odpuść tam, gdzie spokojnie możesz to zrobić i pogódź się sama z sobą i z własnymi priorytetami, nie słuchając nikogo poza swoim wewnętrznym głosem. Chcesz być etatową mamą nazywaną pieszczotliwie kurą domową - bądź nią i to z tych najbardziej zajebistych! Chcesz wrócić do pracy miesiąc po porodzie również możesz to zrobić. Bo to jest Twoje życie i wbrew prześmiewczemu stwierdzeniu na początku tego tekstu, nasze życie naprawdę jest cudowne. Bądź Matką Polką taką jaką chcesz być, bo nikt nie odegra za Ciebie tej roli...

Myślicie, że nadal szaleją we mnie hormony, czy to moje prawdziwe Ja jest tak dziwnie pozytywnie nastawione do życia??? :D

Miło mi tutaj po raz kolejny powrócić i życzyć Wam wszystkiego bardzo bardzo spóźnionego z okazji Dnia Matki. A jeśli jeszcze nią nie jesteście to nie ma na co czekać!

Do zobaczenia za pół roku! :D




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP