lipca 14, 2016

Metoda ZIELONEGO OŁÓWKA - nie tylko dla dzieci!


Uczymy się czegoś nieustannie każdego dnia. Od pierwszego oddechu, przez dzieciństwo, szkołę, studia, pracę, bycie rodzicem, siostrą, ciocią, dziadkiem, podróżując, czytając, oglądając, doświadczając... aż do ostatniego tchnienia. Nie ma możliwości zatrzymania tego procesu, ponieważ jest on ciągły i niepowstrzymany. Nawet jeśli wydaje nam się, że nic nie robimy odkrywamy nowe rzeczy przy garach w kuchni, obserwując naturę, czy zachowania ludzi - CIĄGLE! Ciągle czegoś się uczymy. Najwięcej jednak nauki przychodzi nam z kontaktów z drugim człowiekiem i niejednokrotnie, a nawet "mnóstwokrotnie" to właśnie drugi człowiek ma celowy lub niezamierzony wpływ na nasz proces nauki, wewnętrzną motywację, otwarty umysł i chęć lub niechęć do dalszego działania. Jesteśmy dorośli i kluczowe dla naszego rozwoju lata mamy już za sobą, jednak ciągle potrzebujemy impulsów, by się nie poddawać i robić swoje. A te impulsy daje drugi człowiek. Jak one na nas wpływają i jak możemy nakierować dziecko na pozytywne bodźce? Bardzo prosto. Potrzebny nam będzie tylko "zielony ołówek".


# W ZNACZENIU DOSŁOWNYM

Gdybym miała na szybko wymienić jeden atrybut, z którym kojarzy mi się nauczyciel to bez wahania powiedziałabym - czerwony długopis. Zawsze był to kolor zarezerwowany dla belfrów i zakazany w uczniowskim piórniku. Jest to kolor skrajnych emocji dlatego z jednej strony jest on symbolem miłości i namiętności, a z drugiej ewidentnym kolorem zakazu - czerwone światło, znak stopu i długopis w ręku nauczyciela, który podkreśla błędy w klasówce, czy wpisuje uwagę do zeszytu. Oznacza ostrzeżenie, zatrzymuje wzrok i skupia całą uwagę na tym co zostało nim napisane lub podkreślone. I tu tkwi klu całej sprawy. W przypadku oceniania postępów w pracy dziecka czerwony długopis służy do podkreślania błędów, które popełniło, a co za tym idzie koncentrujemy się na tym co złe, niepoprawne i niedoskonałe. I jest to coś, co na pewno zapadnie mu w pamięć, bo takie jest, jak mniemam, założenie tej metody - zapamiętanie błędów, by więcej ich nie popełniać. Idą za tym jednak bardzo nieprzyjemne uczucia: poczucie wstydu, niemocy, niedoskonałości i strachu, przed nauczycielem czy rodzicami, przed którymi owej czerwieni na pewno nie da się ukryć. Ja osobiście przy oddawaniu poprawionych sprawdzianów zawsze wypatrywałam, czy na moim jest coś czerwonego czy nie - im więcej czerwieni tym bardziej przechlapane. Może się to wydawać głupotą, ale piętno czerwonego długopisu ciągnie się za nami przez cały okres szkolny i wpływa na późniejszą wartość siebie i satysfakcję z życia. Żeby nie było, nie uderzam tutaj do nauczycieli! Nie ich wina, że ktoś kiedyś wymyślił dla nich czerwony długopis i taką metodę oceniania. Można jednak na tą samą kwestie spojrzeć od zupełnie innej strony...

źródło: internet

A gdyby tak używać nie czerwonego długopisu, a zielonego? I nie skupiać się na wyszukiwaniu błędów, a tego co zostało zrobione dobrze? Oczywiście nie mówimy tutaj o licealistach i podkreślaniu każdego dobrego zdania w ich wypracowaniu, ale o maluchach, które uczą się pisać, rysować szlaczki, dodawać. Jest wiele miejsc, gdzie tą metodę się stosuje i badania wykazują, że dzieci uczą się na niej szybciej. Dlaczego? Metoda zielonego ołówka zakłada, że nie szukamy błędów, a wyróżniamy to co się udało. Zamiast podkreślać źle napisaną literkę i tym samym zapisywać w pamięci dziecka ten niepoprawny element, zaznaczamy tą, która wyszła mu najlepiej, żeby mogło się na niej wzorować. Świadomie, bądź nie dziecko będzie dążyło do tego, żeby powtórzyć poprawny element, a nie zaśmiecać sobie głowy tym, jak robić nie powinno. Mówimy tutaj o niczym nieskrępowanej wewnętrznej motywacji - nieskupianie się na niepopełnianiu błędu, ale na włożeniu wysiłku w to, by powtórzyć swój sukces. Jest to kolosalna różnica w sposobie myślenia i nauka koncentrowania się NIE na wadach i swoich niedoskonałościach, a na sposobach, które pozwalają osiągnąć sukces (napisanie literki dla parolatka to gigantyczny sukces) i czerpać satysfakcję ze swojej włożonej pracy, która daje efekty.

Założenie jest więc proste - nie podkreślamy błędów, a wyróżniamy to, co wyszło dobrze. Nawet jeśli nie stosuje się tej metody w przedszkolu, czy szkole, do której uczęszcza wasze dziecko, możecie uskuteczniać ją w domu i tym samym motywować dziecko do nauki i pokazywać, że praca się opłaca, ponieważ zawsze coś wyjdzie dobrze. A błędy popełnia każdy, tylko nie warto się na nich koncentrować.


# W ZNACZENIU METAFORYCZNYM

Metoda zielonego ołówka jest w pewnym sensie naszym sposobem na życie w kontekście oceniania innych. Bo przecież to nie kończy się na pierwszym etapie szkoły, ale całe życie kogoś za coś oceniamy. Jeśli robimy to w głowie, albo za plecami to inna bajka, ale jeśli wyrażamy na głos swoje opinie na temat czyjeś pracy to już zupełnie inna sprawa. Oceniamy dzieci przy sprzątaniu, żonę/męża przy gotowaniu obiadu, pracowników we własnej firmie lub podwładnych w korporacji, oceniamy współpracę z kontrahentem, czy obsługę kelnerki w restauracji... Tak samo jak całe życie się uczymy, nie jesteśmy w stanie uwolnić się również od schematu oceniania innych. Ja osobiście będąc na miejscu powyższych chciałabym by ktoś pochwalił mnie, że świetnie posprzątałam książki, mimo że z klockami mi nie wyszło; że zrobiłam rewelacyjne klopsiki, mimo że przesoliłam ziemniaki; że dobrze zamknęłam ważny projekt, mimo że opóźniłam wydruk wizytówek; że ktoś jest pod wrażeniem szybkości dostarczenia przesyłki, mimo że współpraca na polu zamówień kuleje; że jako kelnerka byłam miła i wszystko poszło idealnie, mimo że zapomniałam donieść przyprawnika...
Czy w tym kierunku nie wygląda to lepiej? Zawsze można się do czegoś doczepić, ale poco skoro większość rzeczy mimo wszystko była na plus. Ktoś się starał (no chyba, że nie, ale to już inna sprawa), ale w końcu jesteśmy tylko ludźmi i nie wszystko wychodzi idealnie po naszej myśli.
Bądź twardy dla problemu, miękki dla człowieka - mówi stara jak świat, ale zawsze aktualna zasada biznesowa. Czasem problemy są trochę poza nami i warto poznać ich przyczynę zanim zjedziemy kogoś z góry na dół. Może nam by ulżyło i poczulibyśmy się lepiej, ale czy chcielibyśmy być potraktowani w ten sam sposób?
Myślę, że to zależy od człowieka - jeśli ktoś jest urodzonym pesymistą i maruderem to i różowy ołówek mu nie pomoże, ale niewielu znam takich ludzi. Większość nawet jeśli w pierwszej kolejności skupia się na błędach i wadach to robi to podświadomie i z przyzwyczajenia, bo nad skupieniem się na pozytywach trzeba się jednak trochę bardzie napracować i przede wszystkim wykrzesać z siebie umiejętność chwalenia innych. Przyznaję, że mnie również zdarzają się chwile słabości i wylatuję z atakiem zanim sprawę dogłębnie przemyślę - zdecydowanie łatwiej, o zgrozo, przychodzi mi to w przypadku bliskich mi osób, aniżeli obcych. Jeśli jednak nawet w pierwszym momencie w głowie ocenię coś źle, zawsze staram się na spokojnie zastanowić nad tym pozytywnym aspektem również. Chyba, że ktoś mi już solidnie zalezie za skórę to nie ma zmiłuj się!

Reasumując, skupianie się na błędach, potknięciach i niedoskonałościach szkodzi nam, negatywnymi emocjami, ale przede wszystkim osobie ocenianej, która na długo może zapamiętać nasze gorzkie słowa i na pewno dobrze z tym uczuciem jej nie będzie. Nie chodzi o to, żeby tych błędów nie zauważać (w przypadku starszych dzieci lub dorosłych), ale zawsze lepiej jest zacząć od tego, co zrobiło się dobrze, dodając kwestie, które wymagają dopracowania. Bo zdecydowanie przyjemniej idzie się przez życie ze świadomością, że więcej rzeczy robimy dobrze niż źle ;) Takie jest moje osobiste zdanie. A jakie jest Wasze?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TOP