Jeszcze niespełna dwa lata temu byłam zdeklarowaną bezdzietną kobietą, przemierzającą w miarę beztrosko życie z mężem przy boku. Nie chciałam mieć dzieci i jak najbardziej rozumiem kobiety, które w takim postanowieniu tkwią i jest im z tym dobrze. Z drugiej strony zawsze podobała mi się idea dużej rodziny - oczami wyobraźni wybiegałam lata do przodu, widząc rodzinne spotkania w dużym gronie, fajne wyjazdy, wycieczki i atmosferę pękającą w szwach od nadmiaru miłości. Trochę mi się te dwa spojrzenia wykluczały, ale wiedziałam, że wcześniej czy później los sam zdecyduje, w którą stronę mnie popchnąć. Kiedy zaszłam w ciąże i uporałam się z tym tematem myślowo, niemal od razu stwierdziłam, że w takim razie trzeba już planować kolejną. Mała różnica wieku między dziećmi zawsze była dla mnie istotna, jeśli już ten temat pojawiał się gdzieś w mojej głowie. Pomijając fakt, że coraz młodsza nie jestem i trzeba to brać pod uwagę. Plan był więc prosty, mniej więcej rok od porodu, czekając na pełną gotowość po cesarce, wdrażamy plan kolejnego potomka. Im jednak bliżej tego terminu, tym większe przerażenie i obawy mnie nachodzą. A jest ich niestety wcale nie mało...
# ZA MAŁO MIŁOŚĆ
Zanim dziecko pojawiło się w moim świecie nie wiedziałam, że można wygenerować w sobie tak wielkie pokłady bezinteresownej miłości. Niby wiem, że atakuje nas to w momencie pierwszego kontaktu z bobasem - tak było przynajmniej u mnie. Nie kochałam w taki sposób dziecka w okresie płodowym - robiłam wszystko, by było zdrowe i czuło się dobrze, ale nie mogę powiedzieć o wielkiej miłości, które niektóre mamy czują od pierwszych tygodni ciąży. Miłość pojawiła się na pierwszym spotkaniu twarzą w twarz, ogarnęła mnie bezgranicznie i przepadłam z kretesem. Zapewne moje obawy są całkowicie nielogiczne i nieuzasadnione, co na pewno potwierdzą wielodzietne mamy, ale tkwi gdzieś we mnie przekonanie, że więcej miłości, w takich samych ilościach dla kolejnego dziecka nie jestem w stanie wygenerować. Jestem wręcz przerażona, że pozostanie ona taka jaka jest i będę musiała ją dzielić na dwójkę, a wtedy każde z nich na tym straci. Pewnie to wielki bezsens, ale co ja mogę, że takie myśli mnie nachodzą. To nowe doświadczenie, które być może stanie się rzeczywistością, a takie zawsze generują dziwne przemyślenia. Czy jednak miłość ma swoje granice i może jej być za mało lub za dużo?
# ZBYT MAŁO UWAGI
Lila jest jeszcze malutka i wiadomo, że zanim plan dojdzie do skutku minie trochę czasu, jednak dziecko nigdy nie przestaje mieć potrzeby uwagi rodziców. W chwili obecnej jest to potrzeba trwająca nieustannie 24 godziny na dobę z przerwami na sen. Kiedy pojawiłby się kolejny mały człowiek, wiadomo że tej uwagi będzie potrzebował przez pierwsze miesiące zdecydowanie więcej niż dwu czy trzy latka. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją jakoś podzielić. Czy w tym przypadku moje pierwsze dziecko nie będzie się czuło zaniedbane? Nie będę dla niego gorszą matką? Wiadomo, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia i w przypadku ciąż mnogich nie ma takiego problemu. Jednak takie dzieci od małego są do tego przyzwyczajone, bo nie znają innej rzeczywistości. Tutaj pierwsze dziecko żyje w przekonaniu, że jest jedyne i cała uwaga skupiona jest na nim. Idea posiadania drugiego dziecka przeznaczona jest w moim odczuciu przede wszystkim dla tego pierwszego - by miało swojego towarzysza życia, przyjaciela i kompana do zabawy pod jednym dachem, by nie było samo jedno w świecie dorosłych. Zanim jednak ten moment nastąpi potrzeba czasu, tych 9 czy 12 miesięcy, zanim stanie się komunikatywne na tyle, że znajdą wspólny język. A co wcześniej?
# KONKURENCJA
Idąc dalej tym tropem pojawia się odwieczny problem tkwiący w mojej głowie, czyli konkurencja rodzeństwa o względy rodziców. Podobno jest tak, że zawsze jedno dziecko kocha się bardziej. Bardzo nie podoba mi się ta teoria i zdecydowanie chciałabym jej uniknąć. A jeśli się nie polubią? Niby bliskość rodzeństwa, zwłaszcza z małą różnica wieku jest naturalna, ale kto wie. Jeśli tej bliskości nie będzie? Wiadomo, że są to pytania w stylu "co by było gdyby" i teoretyzowanie na takie tematy donikąd nas nie zaprowadzi i jest to zamartwianie się na zapas, ale o ile przy pierwszej ciąży i dziecku mamy mnóstwo obaw i wątpliwości, o tyle przy drugim dziecku wiemy już z czym to się je i te problemy staja się bardziej realne.
# DOLEGLIWOŚCI
Moja pierwsza ciąża pod względem dolegliwości to była totalna masakra. Było mnóstwo sytuacji, kiedy leżałam w łóżku przez kilka dni z gigantycznymi migrenami, nudnościami, czy bliżej nieokreślonymi objawami. Byłam aktywna do samego porodu, jednak zawsze miałam możliwość zwyczajnego odpoczęcia i nic nie robienia. Wiem, że każda ciąża jest inna, ale jeśli kolejna byłaby podobna do pierwszej to ja już na samą myśl mam serdecznie dosyć. Przy dziecku odpoczynek to oksymoron, nie można dłużej pospać, a w I trymestrze nie dało się mnie dobudzić, trzeba się schylać, dźwigać, bawić, biegać... Jak Wy to mamy wszystko ogarniacie? Być może hormony zrobią swoje i ciąża dostosuje się do sytuacji i ta pozytywna myśl utrzymuje mnie jeszcze w miarę racjonalnym myśleniu.
# COŚ PÓJDZIE NIE TAK
To są obawy każdej matki i każdej ciąży - zdrowie naszego dziecka zawsze wiedzie prym we wszystkich życiowych decyzjach. Przeraża mnie jednak fakt, że ciąża wymagałaby hospitalizacji albo leżenia. Nie wyobrażam sobie zostawienia dziecka samego na tydzień, kiedy ja miałabym leżeć w szpitalu. Nie wyobrażam sobie leżenia w domu, w którym mam małe dziecko! Wiadomo, że są to sytuacje, które spycham na margines swoich myśli, ale pod uwagę trzeba brać wszystko.
# NIE STARCZY MI SIŁ
Kobieta jest w stanie znieść wszystko, zwykło się mawiać i pewnie tak faktycznie jest. Kiedy jednak padam do łóżka o 21:00, bo przyszło mi wstać o 4:30, żeby uratować dziecko z nocnego koszmaru i najbliższe dwie godziny go uspokajać i usypiać wiem, że wszystkiego jednak tak do końca znieść się nie da. Niby normalne, że kładę się spać o tej dziewiątej, ale na ten wieczór było jeszcze pracy na co najmniej trzy godziny, a doba jednak się nie rozciąga. Mając dwójkę małych dzieci sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, bo jeśli są dni, że nie starcza mi sił z jedną pociechą, to co to będzie z dwoma?!
# PRZYZIEMNE FINANSE
Kwestia, która tak naprawdę znalazła się na samym końcu. Nie dlatego, że jesteśmy nieprzyzwoicie bogaci - a szkoda, ale dlatego, że zawsze ta kwestia staje u mnie daleko poza innymi wartościami. Teoretycznie nie mam warunków na drugie dziecko, ponieważ nasze mieszkanie nie pomieści już nawet chomika, ale tak naprawdę wychodzę z założenia, że będziemy się martwić później. Choć gdzieś z tyłu głowy mam myśl, a co jeśli nie uda nam się kupić mieszkania? Jednak przy wszystkich powyższych obawach i wątpliwościach ta wydaje mi się najprostsza do rozwiązania, ponieważ jest to coś na co my, jako ludzie mamy wpływ. Wszystko opisane powyżej jest daleko poza nami, ponieważ nie jesteśmy w stanie tego zaplanować, przewidzieć i wyjść na przeciw.
Wydaje mi się, że nie jestem odosobniona w tych przemyśleniach i wiele mam w podobnej sytuacji również walczy z myślami, jak to będzie. Te które mają już to za sobą pewnie uśmiechają się pod nosem, że kiedyś miały podobne przemyślenia, a może podeszły do tematu na kompletnym luzie i czekały co będzie. Zazwyczaj też tak robię, ale teraz jakoś nagromadziło się we mnie tyle wątpliwości, że sama nie wiem skąd się wzięły. Oczywiście plusów jest w mojej głowie zdecydowanie więcej i być może również o nich kiedyś wspomnę, jednak na chwile obecną muszę zmierzyć się z własnymi demonami i jak zawsze poddać się biegowi wydarzeń i odpuścić. Bo co innego mi pozostało ;)
Gorąco pozdrawiam wszystkie mamy, które te problemy mają już za sobą, a pod ich dachem wesoło skacze gromadka dzieci. A może już nawet są pod innymi dachami... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz