stycznia 25, 2016

Życie bez Tarantino byłoby nudne


Jakiś tam post o jakimś tam życiu prawie gotowy czeka na publikację. Zamiast jednak dokończyć dzieła udaliśmy się w niedzielny wieczór, uprzednio oddając w opieką nasze "dzieci", do kina. Przeglądając repertuar wybór był oczywisty - najnowszy film Quentina Tarantino. No i poszliśmy. I jak zwykle, były to najdziwniejsze godziny, spędzone w towarzystwie zakręconego umysłu tego pana..

Twórczość Tarantino uwielbia skrajności - albo się go kocha, albo nienawidzi. I takie skrajności są najlepsze, bo najgorsze co może być dla twórcy jakiegokolwiek to przeciętność. O Nim zdecydowanie, tego powiedzieć się nie da. Po obejrzeniu niemal każdego z jego filmów zastanawiam się, co ten gość bierze, że w jego głowie tworzą się takie historie. Sama z chęcią, bym tego spróbowała. Jednak w swoim ostatnim filmie "Nienawistna ósemka" przeszedł sam siebie. Film trwa, jak to zwykle u Niego, prawie trzy godziny. O ile w poprzednich filmach fabuła jest nad wyraz rozbudowana i odwiedzająca wiele miejsc, o tyle tutaj akcja ogranicza się przez długi czas do dyliżansu, a pozostały spędzamy w gospodzie. Zadziwiające jest, jak bardzo i w jak, trzymający w napięciu sposób, można rozbudować akcję filmu dziejącą się przez ponad dwie godziny w jednym miejscu. Takie rzeczy tylko u Tarantino.
Rzeczą naturalną u Niego jest lejąca się w hektolitrach krew i odstrzeliwane groteskowo części ciała, jednak zawsze na pierwszy plan wysuwa się konkretna, dopracowana w każdym szczególe, historia. Podział na rozdziały - wizytówka każdego filmu. Genialna oskarowa obsada - już nikogo nie dziwi. I trudna, wydawałoby się tematyka, pokazana oczami genialnego szaleńca.
"Pulp Fiction" i "Kill Bill" to już od lat klasyka kina, która pokazała totalny indywidualizm w podejściu do filmu i zapisała się wielkim echem w historii kinematografii. Ale dopiero "Bękartami Wojny" pokazał na co naprawdę go stać i stanął tym samym na szczycie listy reżyserów, których filmy zawsze oglądam w pierwszej kolejności. Uwielbiam ten film, jak mało który z genialnymi Christophem Waltem i Bradem Pittem. "Django", jedynie potwierdziło, że reżyserski umysł Tarantino jest dobrem światowym wszystkich miłośników kina, ściągający najlepszych aktorów pod swe skrzydła. Dodatkowo soundtrack - mistrzostwo!
Kiedy więc zobaczyłam zwiastun najnowszego filmu w kinie, nie mogłam czym prędzej, nie udać się go zobaczyć. Charakter filmu - zachowany; fabuła - zakręcona jak zawsze; "efekty specjalne" - na miejscu. Jednak różni się on od tych wcześniejszych... Co jest inaczej? Musicie zobaczyć sami. Z pewnością natomiast mój świat byłby biedniejszy, gdybym tego filmu nie zobaczyła. A świat filmu, mimo tylu świetnych reżyserów i scenarzystów, byłby bardzo ubogi, gdyby nie figurował w nim Quentin Tarantino i jego szalony reżyserski umysł. Jak dla mnie, genialny w każdym calu! Kto nie zna jego filmów, poznać musi; kto go nie lubi, zapewne już nigdy nie polubi. Ale nikt nie zaprzeczy, że historia kina bez Tarantino, była naprawdę wyjątkowo nudna. A życie miłośnika kina, takiego jak ja jeszcze nudniejsze. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny dziewiąty już film faceta, który najlepiej wie, jak swoich fanów zaskoczyć. Choć "Bękarty Wojny" nadal królują na szczycie listy moich Tarantinowych perełek.







1 komentarz:

  1. Ja to bym chciała napić się kiedyś wódki z Kłentinem ;-)
    Też go uwielbiam. I niech to wystarczy za komentarz.

    Najnowszego filmu jeszcze nie widziałam, ale nie odpuszczę i na pewno to zrobię :-)

    OdpowiedzUsuń

TOP