Jakiś tam post o jakimś tam życiu prawie gotowy czeka na publikację. Zamiast jednak dokończyć dzieła udaliśmy się w niedzielny wieczór, uprzednio oddając w opieką nasze "dzieci", do kina. Przeglądając repertuar wybór był oczywisty - najnowszy film Quentina Tarantino. No i poszliśmy. I jak zwykle, były to najdziwniejsze godziny, spędzone w towarzystwie zakręconego umysłu tego pana..
Twórczość Tarantino uwielbia skrajności - albo się go kocha, albo nienawidzi. I takie skrajności są najlepsze, bo najgorsze co może być dla twórcy jakiegokolwiek to przeciętność. O Nim zdecydowanie, tego powiedzieć się nie da. Po obejrzeniu niemal każdego z jego filmów zastanawiam się, co ten gość bierze, że w jego głowie tworzą się takie historie. Sama z chęcią, bym tego spróbowała. Jednak w swoim ostatnim filmie "Nienawistna ósemka" przeszedł sam siebie. Film trwa, jak to zwykle u Niego, prawie trzy godziny. O ile w poprzednich filmach fabuła jest nad wyraz rozbudowana i odwiedzająca wiele miejsc, o tyle tutaj akcja ogranicza się przez długi czas do dyliżansu, a pozostały spędzamy w gospodzie. Zadziwiające jest, jak bardzo i w jak, trzymający w napięciu sposób, można rozbudować akcję filmu dziejącą się przez ponad dwie godziny w jednym miejscu. Takie rzeczy tylko u Tarantino.
Rzeczą naturalną u Niego jest lejąca się w hektolitrach krew i odstrzeliwane groteskowo części ciała, jednak zawsze na pierwszy plan wysuwa się konkretna, dopracowana w każdym szczególe, historia. Podział na rozdziały - wizytówka każdego filmu. Genialna oskarowa obsada - już nikogo nie dziwi. I trudna, wydawałoby się tematyka, pokazana oczami genialnego szaleńca.
"Pulp Fiction" i "Kill Bill" to już od lat klasyka kina, która pokazała totalny indywidualizm w podejściu do filmu i zapisała się wielkim echem w historii kinematografii. Ale dopiero "Bękartami Wojny" pokazał na co naprawdę go stać i stanął tym samym na szczycie listy reżyserów, których filmy zawsze oglądam w pierwszej kolejności. Uwielbiam ten film, jak mało który z genialnymi Christophem Waltem i Bradem Pittem. "Django", jedynie potwierdziło, że reżyserski umysł Tarantino jest dobrem światowym wszystkich miłośników kina, ściągający najlepszych aktorów pod swe skrzydła. Dodatkowo soundtrack - mistrzostwo!
Kiedy więc zobaczyłam zwiastun najnowszego filmu w kinie, nie mogłam czym prędzej, nie udać się go zobaczyć. Charakter filmu - zachowany; fabuła - zakręcona jak zawsze; "efekty specjalne" - na miejscu. Jednak różni się on od tych wcześniejszych... Co jest inaczej? Musicie zobaczyć sami. Z pewnością natomiast mój świat byłby biedniejszy, gdybym tego filmu nie zobaczyła. A świat filmu, mimo tylu świetnych reżyserów i scenarzystów, byłby bardzo ubogi, gdyby nie figurował w nim Quentin Tarantino i jego szalony reżyserski umysł. Jak dla mnie, genialny w każdym calu! Kto nie zna jego filmów, poznać musi; kto go nie lubi, zapewne już nigdy nie polubi. Ale nikt nie zaprzeczy, że historia kina bez Tarantino, była naprawdę wyjątkowo nudna. A życie miłośnika kina, takiego jak ja jeszcze nudniejsze. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny dziewiąty już film faceta, który najlepiej wie, jak swoich fanów zaskoczyć. Choć "Bękarty Wojny" nadal królują na szczycie listy moich Tarantinowych perełek.
Ja to bym chciała napić się kiedyś wódki z Kłentinem ;-)
OdpowiedzUsuńTeż go uwielbiam. I niech to wystarczy za komentarz.
Najnowszego filmu jeszcze nie widziałam, ale nie odpuszczę i na pewno to zrobię :-)