stycznia 27, 2016

93 pożegnania
czyli moje życie z tatą marynarzem


32 lata, kiedy to przyszło mi pojawić się na świecie Tata mój skończył studia. Niby nic takiego, każdy kiedyś kończy swoją edukację i rusza w świat życia zawodowego. Tutaj jednak wymiar "ruszenia w świat" wyglądał zupełnie inaczej niż w normalnym życiu, ponieważ był bardzo dosłowny. Rozpoczynał pracę, jako marynarz i świat, dosłownie, stał przed nim otworem. Przy każdej okazji, gdy ktoś dowiaduje się, że jestem córką marynarza słyszę słowa zachwytu, zazdrości i chęci dowiedzenia się na ten temat jak najwięcej. Zazwyczaj po dłuższej rozmowie powyższe zachwyty odchodzą w cień, ponieważ życie z tatą marynarzem bywa zachwycające i niesamowite, jednak codzienność jest zupełnie inna.
Postem tym otwieram cykl artykułów o zawodach od kuchni, opowiadających jak to jest naprawdę...



# MARZENIA

Tata mój jest idealnym przykładem na to, że każde marzenia można zrealizować przy odpowiednio ciężkiej pracy i upartości. Będąc młodym chłopakiem wymyślił sobie, że chce pojechać do USA. Dzisiaj może się to wydawać zadaniem stosunkowo trudnym ze względów finansowych, ale przy odrobinie pracy i oszczędności, możliwym do zrealizowania. W latach 70./80. była to jednak rzecz dla normalnego człowieka niemal nieosiągalna. Ustrój polityczny w Polsce, zamknięte granice, horrendalnie trudne starania o wizy, paszporty w Biurach Paszportowych, o finansach nie wspominając... Wymyślił więc sobie zawód, który mu to umożliwi. Rozpatrzał dwie opcje: pilot i marynarz. Po skończeniu szkoły średniej udał się więc do Szczecina, by podjąć próby dostania się do Wyższej Szkoły Morskiej. Złożył papiery, zdał egzaminy i wrócił na Śląsk, sądząc, że jak nie spróbuje to będzie żałował całe życie, ale był pewny, że się nie dostał. Takie pomysły przecież nigdy się nie sprawdzają. Jakież było jego zdziwienie, gdy kolega sprawdzający listę dostanych się studentów zakomunikował mu, że w październiku zaczyna się jego droga do spełnienia marzeń! Znam tą historię tylko z opowieści, bo z wiadomych przyczyn nie mogłam być tego światkiem, ale mogę sobie tylko wyobrażać co czuł wtedy ten mój młody Tata, przed którym otwarła się szansa, o której wielu mogło tylko pomarzyć. Wiem, że Babcia - Jego mama chciała go wydziedziczyć za to, że wyjeżdża na koniec Polski studiować, ale kiedy zobaczyła go na zaprzysiężeniu w mundurze, momentalnie zmieniła zdania. I tak oto, mój Tata został marynarzem, który w swoim pierwszym rejsie popłynął do wymarzonej Ameryki.


# CUDOWNE DZIECIŃSTWO

Nie pamiętam tych przykrych momentów, kiedy Taty nie było, a moja mama sama musiała radzić sobie w ciąży ze mną. Nie pamiętam, z czasów mojej maleńkości Jego wyjazdów, a jedynie powroty. Kiedy przywoził rzeczy, których u nas nikt na oczy nie widział; kiedy przywiózł mi kiść bananów, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia i czekoladki, które jadłam, celebrując każdą sekundę. Pamiętam również, że moje dzieciństwo było zupełnie inne od rówieśników, ponieważ dokąd nie kazano mi podjąć obowiązkowej edukacji, niemal całe spędziłam je z rodzicami na morzu. Są to wspomnienia, których nie zamieniłabym na nic innego! Mama nie raz opowiadała mi, jak ludzie patrzyli na nią jak na wariatkę, kiedy targała mnie z walizami i torbami na koniec świata samolotem. A ja pamiętam to wszystko z najdrobniejszymi szczegółami: wielkie lotniska, pierwsza podróż TGW we Francji, zapach pomarańczy i owoców, których u nas nie było... I smak mleka z kartonu! Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że to nie było normalne i nie wszyscy żyją w ten sposób, ale dla mnie dzieciństwo to substytut podróży i wielkiego świata. Byłam w miejscach, do których nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się pojechać. Zwiedziłam niemal całą Europę (tam gdzie był dostęp do morza), chłonąc każdym zmysłem miejsca i przede wszystkim produkty, o których w Polsce można było wtedy tylko pomarzyć. Nigdy nie zapomnę supermarketu w Hiszpanii, takie zwykłego, których u nas jest teraz na pęczki, a wtedy to było coś niesamowitego, że można wejść i kupić wszystko! Zabawki, jedzenie, ubrania, gumy do żucia.. po prostu wszystko. Pierwszy raz widziałam ludzi o odmiennym kolorze skóry w Argentynie, czy Brazylii i życie, które wydawało mi się wygraną na loterii.
W tamtych czasach rodzinne pływanie było dużo prostsze niż teraz i zazwyczaj na statku było kilka żon z dziećmi, więc zabawa była przednia. Na jednym mieliśmy nawet specjalnie dla nas zrobiony pokój zabaw, a statki zawsze wyposażone były w basem, sale gimnastyczne i różne aktywności, dla spędzających tam pół życia marynarzy. Kiedy Tata szedł do pracy, my z Mamą robiłyśmy wszystko to, co robi się, czekając na Jego powrót, tyle tylko, że w zupełnie odmiennych okolicznościach. Nie znam innego dzieciństwa, nie wiem, jak to jest czekać w domu na powrót rodziców z pracy - Mama siła rzeczy nie pracowała, więc nawet będąc w domu, wyglądało to zupełnie inaczej. Bez względu na komentarze rodziny i znajomych rodziców, że nie dają mi poczucia bezpieczeństwa, że zamiast kupić większe mieszkanie, czy samochód, wydają pieniądze na pałętanie się po świecie, dla mnie było to wymarzone dzieciństwo, które zaszczepiło we mnie miłość do podróży, życia w ciągłym ruchu i przede wszystkim otwartości na wszystko co inne i dalekie.


# PONURA RZECZYWISTOŚĆ

Zupełnie inne podejście pojawiło się w momencie zmiany tego stanu rzeczy. Musiałam pójść do szkoły, więc podróże z kochanymi rodzicami się skończyły. W tamtych czasach statki bardzo często wpływały do Polski, co teraz raczej się nie zdarza, więc często kursowałyśmy pociągami najczęściej do Trójmiasta lub razem z Tatą do Szczecina, gdzie załatwiał sprawy zawodowe. Do tej pory czuję się w tych miejscach jak w domu, a zapach morza jest zapachem mojego życia. Niestety wyjazdy te były co czas jakiś, a pozostały trzeba było spędzać w domu. Im byłam starsza, tym życie bez Taty i Jego wyjazdy stawały coraz cięższe. Dworzec i dźwięk zatrzymywanego pociągu kojarzy mi się z pożegnaniami na wiele miesięcy. Lotnisko w Pyrzowicach i Balicach to znów synonim powitań, po długim czasie rozłąki. Tytuł posta jest znamienny: 93 pożegnania... Nie jestem w stanie ich zliczyć, ale mniej więcej tyle razy żegnałam już Tatę, odjeżdżającego w siną dal. Parę tygodni temu, chyba pierwszy raz, nie odwiozłam Go na dworzec, ponieważ wyjeżdżał w środku nocy i nie mogłam zabrać o tej porze Lilii, po to, by ostatni raz uścisnąć, pocałować i pomachać malejącemu w oddali pociągowi.
Marynarze pływają na kontraktach kilkumiesięcznych. Początkowo wyjeżdżał nawet na 9 miesięcy, będąc około pół roku w domu. Odkąd kilkanaście lat temu objął stanowisko kierownicze, wyjazdy skróciły do +/- 4 miesięcy i tyle samo czasu spędza w domu. Odkąd zaczął pracę 32 lata temu objechał cały świat wzdłuż i wszerz, zobaczył miejsca, o których większość ludzi może tylko pomarzyć. Myślicie, że to taka fajna sprawa? Myślicie, że mając rodzinę w domu, jeżdżenie po świecie to taka frajda? Nic bardziej mylnego. O ile te początkowe lata były naprawdę fajne, o tyle wraz z latami pracy, jest to po prostu udręka. Nie było go przy narodzinach mojej siostry. Był na morzu, kiedy zmarł Jego tata, a mój dziadek. Ominął go ślub brata i mnóstwo innych ważnych uroczystości. My, wszystkie musimy planować, wyliczając czas, kiedy będzie w domu - choć nie jest to łatwe zadanie. Kiedy urodziła się Jego pierwsza wnuczka, akurat przyleciał do domu. Coraz rzadziej wpływają do Polski, albo Europy w ogóle, więc nie ma możliwości, by pojechać Go odwiedzić.
Można by powiedzieć, że skoro to takie złe, co za problem zmienić pracę. Otóż problem jest bardzo duży - Tata skończył studia w Wyższej Szkole Morskiej i specjalizuje się w mechanice okrętowej. Wie na ten temat wszystko, jest świetnym specjalistą i robi to z zamkniętymi oczami. Co miałby robić na Śląsku? Gdzie szukać pracy, dającej mu możliwość utrzymania rodziny na podobnym poziomie? Kiedyś próbował na kopalni, to kazali mu iść do zawodówki. Mechanika samochodowa? Nie ma nic wspólnego z silnikami wielkości bloku mieszkalnego. Miał możliwość osiedlenia się na stałe w innym kraju: Stanach Zjednoczonych, które zapoczątkowały to wszystko, czy Kandzie, ale wtedy my byłybyśmy już całkowicie pozbawione prawdziwego domu, zostawiając tu całą rodzinę. Jestem strasznie wkurzona na system emerytalny w naszym kraju i tzw. uprzywilejowane zawody. Wiem, że praca na kopalni, czy w służbach mundurowych jest ciężka, ale czy ktoś widział kiedyś jak wygląda praca na morzu? Abstrahując od czynników psychologicznych i wiecznej rozłąki z domem i rodziną, jest to ciężka fizyczna harówa w czasem niewyobrażalnych warunkach atmosferycznych, od tropików, po Biegun Północny. Nie wspominając o zmianach czasu i czasem kilkutygodniowym odnajdowaniu się w nowej rzeczywistości. Nie rozumiem, dlaczego mój Tata musi pracować w takich warunkach do 65 roku życia, podczas gdy górnicy, czy mundurowi od 15 lat będą już na emeryturze. Takich zawodów jest oczywiście więcej, ale mnie dotyczy ten jeden konkretny.
Po 32 latach pływania, wiem, że drugi raz nie wybrałby tego zawodu. Dał on i Jemu i nam niezapomniane wspomnienia i możliwość zobaczenia świata, zabrał jednak coś o wiele cenniejszego - CZAS, którego nie dane było nam spędzić razem.
Teraz możemy komunikować się bez problemu mailowo, i jak jest pilna potrzeba można na statek satelitarnie zadzwonić, kiedyś trzeba było umawiać rozmowę na poczcie, albo wysyłać telegramy, czy listy - to były czasy...


# CENA REALIZACJI MARZEŃ

Jak pisałam wcześniej, mój Tata jest idealnym przykładem na to, że kiedy tylko się człowiek uprze, może wszystko. Spełnił swoje marzenie i zrealizował wszystkie plany. Ciężką pracą, drogą awansu dochodził na sam szczyt, który pozwolił mu zapewnić rodzinie godziwy byt i realizację naszych, dziecięcych marzeń. Wiem, że gdyby nie Jego poświęcenie wiele z moich planów nie mogłoby być zrealizowanych, dlatego będę mu za to do końca życia wdzięczna. Wiem też, że chciałabym spędzać z nim więcej czasu i umożliwić to również Jego wnuczce. Niestety, planując coś i marząc, musimy pamiętać, że nie ma nic za darmo. Że nawet jeśli osiągniemy to, do czego dążymy, pojawią się inne nieprzewidziane aspekty tych spełnionych marzeń, które będą nas dręczyć słowami "a gdybym zrobił inaczej...".
Można powiedzieć, że przez tyle lat da się do tego przyzwyczaić, ale na pożegnania nigdy nie można być przygotowanym. Staramy się każdy dzień razem wykorzystywać do granic możliwości, mając z tyłu głowy myśl, że za niedługo będziemy żegnać się na kilka miesięcy. I nie ukrywajmy, że każdy wyjazd to, w żaden sposób niemierzalny stres - świat jest niebezpieczny, niebezpieczne są rejony Somali, które przyprawiają mnie o gęsią skórkę, katastrofy lotnicze, które się zdarzają, a przede wszystkim niebezpieczna jest potęga i siła oceanów i mórz. Za każdym razem, gdy Tata wyjeżdża modlę się, sama nie wiem do kogo, by wrócił! Cały i zdrowy, umożliwiając nam kontynuację tego naszego zakręconego życia. Życia z Tatą marynarzem...

A tak oto, wygląda miejsce pracy marynarza, pływającego na masowcach. I miejsce mojego dzieciństwa...












Czy nadal ktoś ma chęć zostać marynarzem???
Dziękuję Ci Tato, za wszystko...



7 komentarzy:

  1. pamietam ten zachwyt jak sie dowiedzialam ze twoj tata jest marynarzem to fakt:) ale nie zdawalam sobie wtedy sprawy ze jest tez druga strona medalu.
    ps. bardzo fajnie sie Ciebie czyta

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem że wizyta na statku była moim marzeniem.Czekałem na nią ładnych parę lat. Uczucie jest niewiarygodne, kiedy stajesz przed silniem ktory jest wielkosci domu !!! Naprawdę szacunek za to, że ta machina sie rusza :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mój mąż jest marynarzem, mamy 1,5 rocznego synka- łzy płyną do oczu, gdy czyta się tego posta. Pięknie napisane. Zapraszam również do siebie www.dzieckomorza.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza osoba, która mnie rozumie! Niby to dobrze, ale i nie dobrze, bo wiem co przeżywacie, a najbardziej co będzie przeżywał mały Jaś (już zajrzałam :)). Mój Tata właśnie na morzu, od trzech miesięcy - przeczytałam jeden Twój post oczami taty i też się poryczałam. Ciężki temat, ciężkie życie - każdy to wie, ale nikt tego nie rozumie dopóki sam nie doświadczy w rodzinie marynarza. Wszystkiego dobrego dla Was wszystkich i "stopy wody pod kilem" dla taty ;) będę zaglądać do Was na pewno, bo to pierwszy marynarski blog jaki znam!

      Usuń
  5. Mija 43 lata mojego marynarstwa Poszedłem "pływać" kiedy mój ojciec zszedł na emeryturę po ponad 50 latach pracy na morzu.Kiedyś mama moja powiedziała do mnie Widzisz Marku Ojciec powiedział kiedyś patrząc na was (była nas piątka)Zobacz Basiu jak nam dzieci rosną, a cóż mógł wiedzieć o was .Wasze choroby,połamane kończyny (zwłaszcza moje) kłopoty w szkole czy na podwórku.Pierwsze miłości ,rozczarowania ,fascynacje No i zwykłe kłopoty życia codziennego.Wyjazdy ojca i powroty Powroty z morza które były świętem rodziny Pomarańcze ,i smakołyki o których inne dzieci mogły tylko marzyć Prezenty i Ojciec długo oczekiwany.Z czasem kiedy za długo siedział w domu był jak ktoś obcy ,który powinien już wypłynąć .Przeszkadzał bo skończyła się sielanka" powrotowa" Czekaliśmy znowu na powrót z kolejnego rejsu .Na smakołyki i prezenty I to tak trwało .Wieedzieliśmy jak jest Po mimo tego Najstarszy brat po PSM-ce poszedł na morze Drugi z kolei brat po szkole gastronomicznej zaczął pracę na morzu Ja po Ojcu załapałem się w PLO .Mąż młodszej siostry po ukończeniu PWSM doszedł do kapitaństwa (obecnie emeryt) Mąż najmłodszej siostry jeszcze pływa ,obecnie na kontraktach.Ja jeszcze w pełni sprawny załapałem się na ERRV i kiwam się wraz ze statkiem na Morzy Północnym Takie to życie morskich zwierząt Życiorysy marynarskie to nie tylko strona żony i dzieciaków .To ogrom pracy i próba uczestniczenia w normalnym życiu rodziny Zwykłe życie i jego składniki uciekły z mojego.Nie było mnie w domu kiedy synowie kończyli szkoły kiedy siostry wychodziły za mąż .Kiedy pomarli mi rodzice .Straciłem wiele Zawsze jest coś za coś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi gościć kolejnego marynarza ;) Nie mogę wypowiadać się za Tatę, ale widzę jak ciężko mu wyjeżdżać z domu, pływałam z nim sporo, więc wiem jaka to harówka, zarówna fizyczna, jak i ta codzienna, kiedy żyje się w dwóch światach. Dlatego zawsze będę mu wdzięczna za jego trud i poświęcenie. Choć morze chyba uzależnia - często mówi, że musi już jechać, bo w domu się więcej narobi niż na statku i nikt go tu nie słucha, w przeciwieństwie do statku :D Coś za coś, to prawda... Wszystkiego dobrego całej morskiej rodzince! A my właśnie czekamy święto powrotu z morza ;)

      Usuń

TOP