Z żalem muszę stwierdzić, że przepis na paszteciki nie do końca należy do mnie :( Kilka lat temu koleżanka przyniosła do spróbowania pasztet z cukinii według własnego przepisu - od tamtej pory jestem jego największą fanką. Odrobinkę go zmodyfikowałam z pasztetu na paszteciki oraz dodaję dużej ilości przypraw, których w przepisie nie było. Zmiana na małe paszteciki jest o tyle korzystna, że robią się dużo szybciej i są pysznie opieczone i chrupiące.
Jest to przepis wegetariański (niestety nie udało mi się go przerobić na wegański, zachowując wszystkie walory smakowe) i jest czymś, czym nie pogardzi żaden mięsożerca - polecam nie mówić, że to bezmięsna potrawa, ponieważ wszyscy są przekonani, że właśnie z niego są zrobione.
# CO POTRZEBUJEMY
Przede wszystkim miskę, do której będziemy wrzucać następujące składniki:
# PRZEPIS
STARTE na tarce o grubych oczkach (zdecydowanie polecam malakser lub maszynkę do ścierania, ponieważ ręcznie będzie to trwało wieki):
- 3 szklanki cukinii (odciśniętej z wody)
- 20 dkg żółtego sera (oczywiście trzeba zwrócić uwagę, by był na podpuszczce mikrobiologicznej, a nie zwierzęcej!)
- 3 cebule
a także:
- 1,5 szklanki bułki tartej
- 4 jajka (pamiętajmy, by nie kupować "trójek"!)
- 0,5 szklanki oliwy z oliwek
- pęczek zielonej pietruszki (posiekanej ;))
- przyprawy (czosnek, wegeta, maggi lub sos sojowy, pieprz, sól czosnkowa, zioła prowansalskie, lubczyk, oregano, majeranek + pestki dyni - i na co tam jeszcze nam przyjdzie ochota)
Podane proporcje są na ok. 10 pasztecików - ja osobiście zazwyczaj robię w ilości trzy razy większej, ponieważ znikają w mgnieniu oka ;)
# CO ROBIMY
1) Rozgrzewamy piekarnik do temperatury ok.170 - 200 stopni z termoobiegiem
2) Wszystko wrzucamy do miski i ugniatamy na zwartą masę
3) Po wymieszaniu wszystkiego rozkładamy na blasze papilotki do muffinek (najlepiej takie duże i płaskie - osobiście zawsze kupuję je w IKEI, ponieważ nigdzie indziej nie udało mi się je znaleźć) i przekładamy masę z miski.
Wkładamy do piekarnika na ok. 30 minut - paszteciki muszą być zrumienione od góry i lekko wilgotne w środku - po odłożeniu do wystygnięcia, dojdą do siebie.
Ze względu na fakt, że zawsze robię ich dużo, wkładam na raz do piekarnika dwie porcje na dwóch poziomach, ale wtedy trzeba pamiętać o ogólnym termoobiegu
# GOTOWE
Po pół godzinie wyciągamy paszteciki z piekarnika, a następnie z papilotek, które są w zasadzie potrzebne tylko do tego, by ujarzmić ciasto na blasze. Kiedy to uczynimy paszteciki są gotowe, pyszne i niesamowicie kuszące. Omniomniom... SMACZNEGO ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz