Myślę, że tej kwestii nie muszę tłumaczyć... jednak bardziej frapujący jest fakt, jak to się stało, że kobieta odkładająca posiadanie dziecka w nieskończoność jest w ciąży? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta - stało się. Po wielu latach planowania swojego życia, skupianiu się na życiu zawodowym, własnych pasjach i zainteresowaniach oraz życiu w poczuciu nienadawania się na kogoś, kto wychowa nowego obywatela tego świata - stało się... I to w najmniej oczekiwanym momencie.
Rok 2014 był jednym wielkim szaleństwem - mając w miarę uporządkowane życie, nie wiem czy pod wpływem przekroczenia 30-tki, czy powód był zgoła inny, postanowiłam rzucić wszystko co do tej pory powodowało tą stabilność i zacząć żyć inaczej. Spontanicznie zwolniłam się z pracy i zaczęłam drogę ku organizacji własnego biznesowego świata - w ostatecznym rozrachunku wydałam wszystkie możliwe "oszczędności", zadłużyłam się gdzie się dało i tym oto sposobem po miesiącach remontów i setce przeróżnistych przeciwnościach, o których napiszę innym razem, udało się.
Pod koniec listopada ruszyliśmy z restauracją. Ten oraz następny miesiąc były jednymi z najbardziej wyczerpujących dla mnie dni - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Byłam permanentnie zmęczona, rozdrażniona, męczyły mnie migreny i inne podejrzane chorobowe symptomy organizmu. Non stop w pracy, nie stroniłam od alkoholu i innych używek (legalnych :)) podtrzymujących mnie na nogach. W Sylwestra (który trwał dziesiątki godzin!) bliska mi osoba dostała okres. Po co o tym piszę? Ponieważ byłam z tą osobą zsynchronizowana niemal co do dnia, więc załamana stwierdziłam, że o zgrozo, pewnie jutro dostanę ja. Jednak nie dostałam ani jutro, ani po jutrze, ani nawet za tydzień... brzuch pobolewał mnie jak zawsze przed, więc przyjęłam za naturalne, że to kwestia dnia i na pewno będzie. Ale dla świętego spokoju stwierdziłam, że zakupię test. I jakież było moje zdumienie, gdy dosłownie w ułamku sekundy pojawiły się dwie kreski! W zasadzie to nie wiem jak powinnam zareagować, ale byłam w szoku. Małżonek oczywiście cieszył się jak głupi, a mnie zaczęły pojawiać się przed oczami fragmenty naszego przyszłego życia... ale jak to? właśnie otworzyliśmy firmę, którą trzeba się zająć i rozkręcić! przez to wszystko zrezygnowaliśmy z możliwości zmiany mieszkania i jak my się pomieścimy na 46 metrach z dzieckiem i psem?! mój samochód absolutnie nie nadaje się dla dziecka! trzeba zrobić remont!!! po serii absurdalnych, jak na tą sytuację, przemyśleń pojawiło się przerażenie - matko, przecież właśnie był Sylwester i stresujący miesiąc, wypiłam zdecydowanie za dużo alkoholu, hektolitry kawy i mózgojebów! to dziecko na pewno już nie żyje! przecież pierwszy trymestr jest najważniejszy!
Wieczór (bo było to wieczorem) minął z tępym wzrokiem wlepionym telewizor i bananem na twarzy Adama. Na drugi dzień już byłam u lekarza, który potwierdził, że pęcherzyk jak najbardziej jest, ale nie słychać jeszcze serducha - no tak! miałam rację! nie żyje!
Następną wizytę umówiono mi dopiero za trzy tygodnie, więc żyłam sobie przez ten czas jak gdyby nigdy nic, ale przerażało mnie to spotkanie z rzeczywistością i informacją, że faktycznie zabiłam swoje dziecko... wizyta się odbyła i oczywiście wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku, a serducho biło już na całego. Tak naprawdę dopiero wtedy poczułam, że naprawdę jestem w ciąży. Cały czas miałam to na względzie, łykając witaminy i kwas foliowy, zaopatrując się w literaturę fachową i zdrową żywność, ale dopiero wtedy to do mnie dotarło. Nie bardzo potrafiłam oswoić się z myślą, że będę mamą... było to dla mnie tak absurdalne stwierdzenie, jak dwa miesiące wcześniej szefowa... nie pasowało mi to zupełnie. To mogłam zbyć przechodząc z wszystkimi na "ty", ale mamy już tak łatwo się nie pozbędę. Swoją drogą ciekawe dlaczego usilnie staram się pozostać po prostu Darią?
Tak więc się to stało... medycznie i anatomicznie nadal jest to dla mnie wręcz niemożliwe, ale stało się. Na pierwszej wizycie nie potrafiłam nawet podać ostatniej miesiączki, więc wspólnymi siłami podaliśmy datę wskazującą, że w ciąży byłam od początku grudnia. Na badaniach prenatalnych wyszło jednak, że ostatnia miesiączka nie była miesiączką i byłam w ciąży od końca listopada. Oznacza to, że mniej więcej od czasu, kiedy nastąpiło wielkie otwarcie naszego BOTAKa. To znów oznacza, że chroniczne zmęczenie, rozdrażnienie, czy migreny były po prostu objawem ciąży. Dopiero po teście wszystko zaczęło do siebie pasować... A to oznacza znów, że tak po prostu miało być.
Nie jestem wierzącą osobą i nie upatruję kolei mojego losu w opatrzności bożej, ale wierzę w to, że czasem losowi trzeba pomóc, ale czasem coś dzieje się tak po prostu i trzeba przyjąć to z godnością. I tym właśnie sposobem otrzymałam od losu informację, po raz kolejny już, że niczego nie można sobie w życiu planować. Że my swoje, a świat swoje i to jest właśnie w tym wszystkim najpiękniejsze...
Nie planowałam tej ciąży, ale bardzo się z niej cieszę, bo wiem, że nigdy nie byłoby dobrego momentu. Wiem, że zawsze odkładałabym to na za rok, kiedy już się sytuacja w firmie unormuje, a może jeszcze jakaś daleka wyprawa, bo później będzie ciężko, a może jeszcze mieszkanie wymienimy... nigdy nie ma dobrego momentu i żaden moment nie jest też zły.
Najbardziej co mnie bolało w tej sytuacji to to, że są ludzie, którzy starają się miesiące, a nawet lata o dziecko i mimo że z niesamowitą siła chcą, to im się nie udaje. Znam takich ludzi i to była jedna z moich pierwszych myśli - było mi głupio, że ja się nie starałam, a jednak jest... Poczucie winy chyba nie jest w tym przypadku właściwym uczuciem, bo nie mam niestety na to żadnego wpływu, dlatego trzymam kochani za Was wszystkich kciuki! A tymczasem Ktoś ma już świadomość jak to się stało, że pojawił się w mym brzuchu :)
Miałam podobnie, wizja mnie jako matki była wizją zerową i mimo przeróżnych sytuacji niewyobrazam sobie juz życia bez mojej małej kobietki która zaskakuje mnie z dnia na dzień i choć błędów popełniam pewnie mnóstwo ale kto nie popełnia to jest dobrze i ciesze się z bycia mamą. Cieszę się również z Waszego szczęścia i powodzenia życzę :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUsłyszałam kiedyś "na dziecko zawsze jest zła pora" i znam ludzi u których może i to się sprawdza, może i pojawiają się dzieciaczki u ludzi nieodpowiednich...
OdpowiedzUsuńAle jednak wbrew wszystkiemu wolę moją teorię: "dziecko wie kiedy ma się pojawić i wtedy się pojawia" wolę optymizm :) i ta myśl naszła mnie, gdy dowiedziałam się o was :)
Dario, gdy tak czytam te symptomy i objawy, to zaczynam mieć podejrzenia odnośnie mojej osoby... ;-)
OdpowiedzUsuńWiesz, jesteśmy w takim wieku, że jeśli nie "wpadniemy", to raczej trudno będzie/byłoby się nam zdecydować na dziecko, więc faktycznie sprawdza się teoria, że dziecko wie, kiedy ma się pojawić.
Zatem czekam na kolejne wpisy i WEŹ CZASEM ZAMIEŚĆ JAKIEŚ FOTY... lubię oglądać ;-)
Po pierwsze - wielkie gratulacje! :) U nas było zupełnie inaczej - długo się staraliśmy i nic się nie działo, w końcu trochę odpuściłam, no i się udało :) Też w pierwszym miesiącu dosyć dużo imprezowałam, bo nie byłam świadoma, że jestem w ciąży i też potem się martwiłam, ale wszystko było OK, także nie martw się na zapas! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń:) jeeeeeejjjjj !!!!
OdpowiedzUsuń